Środa 0322 UTC, październik 17, dwa tygodnie na wodzie. 10 45 S, 147 52 E
Miałam trudną noc.
Na prawo miałam błyski od burzy chodzącej naokoło jachtu, zupełnie jak fajerwerki na zakończenie sezonu letniego w mojej rodzinnej Ustce. Po lewej miałam dwa kutry rybackie, ja nie wiem jak one te światła noszą że nigdy nie wiadomo w sumie w którą to stronę płyną; za rufa ciągnęła się paskudna chmura, która przynosiła porywiste szkwały albo zero wiatru i deszcz...
Także przez długi czas słyszałam jakieś dziwne ryki. Przerażające, chropowatym głosem jakby kogo kto ze skóry obdzierał. Ciszej, potem coraz głośniej i głośniej i znowu ciszej. No straszne ciarki mi przechodziły po plecach dopóki nie zauważyłam dosłownie koło jachtu, że przepłynęłam koło czegoś. Potem znowu i znowu. Okazało się że przepływałam bardzo powoli wśród całego ptasiego stadka, co to się usadowiło luźno na wodzie i zamiast odlatywać, gdy zagrożone...
Niedziela, 14.10.07. 0600 zulu, 12 14 S, 152 00 E, noc bez zakłóceń, pogoda bez większych zmian. Papua-Nowa Gwinea na północy.Toć pędzę jak szalona. Czasem wyciągam nawet z 4,5 węzła :). Po moich prędkościach dwójkowych czuję się co najmniej jak na torze wyścigowym. Może to moja prędkość tak oszołomiła też latające ryby - dziś rano na pokładzie znalazłam ich aż 12.
Dziś także przy okazji odświętnej niedzieli pozmagałam się z silnikiem. Chętnie opowiedziałabym, że to na części go rozłożyłam i naprawiłam, ale prawda jest taka, że zanim się zabrałam do niego to jak go włączyłam to jak na złość ładnie chodził. Nawet wsteczny mogłam wrzucić. Jak tu regulować, skoro chodzi pięknie.
Jest strasznie gorąco. W środku jachtu jak w piekarniku. Ktoś reflektuje na pieczoną Tanaszkę? Chce mi się pierogów!!!
Tak o sobie i o sobie, a wiecie o sposobie Teresy Remiszewskiej? Żeby jajka długo wytrzymały trzeba je sparzyć...
Sobota, 3 węzły robię. 17 00 zulu 12 50 S, 153 30 E
Raz jak poszłam na dziób, pod pokładem, żeby przynieść butelkowe zapasy wody, odkryłam, że mam w spiżarce duże pudełko ciastek. Jeszcze z Honolulu, w kształcie zwierzątek z bajki Kubusia Puchatka. Od tamtej pory też zauważyłam że często chodzę po wodę. Ale coś trzeba robić, żeby nie zasnąć. Jakiś tor wodny dla statków przecinam albo co: jeden statek, drugi statek, trzeci, czwarty, czwarty, czwarty... Ej no, czyżby wszyscy na jego mostku na raz poszli do ubikacji, a może stalowe nerwy mają. Ale ja to mięczak jestem. Zwrot, ciasno port-to-port (lewa burta do lewej). No rozjechaliby biedaczynkę! Jak już ich minęłam ocknęli się i zmienili kurs. Teraz to już by była musztarda po obiedzie waćpanie. Piąty statek, szósty....chyba nie da się spać dzisiaj. Zagryzam Kłapouchym.
Śpiwór ułożyłam sobie dziś na zewnątrz, co by komfortowo czuwać. Jakby co to tylko cyk, otwierasz oko i...
Piątek, 12.10.07. 0100zulu, 13 00 S; 154 56 E
Nocą zagadałam do rybaka, bo jechał nie wiadomo to jakim kursem. W książce chciałam wyszukać co to on za światła nosił, ale nic nie wyczytałam, bo odkąd zagadałam rybak światła zgasił. „Ki piorun" - pomyślałam?!
Zostawił jedynie jakieś dwa, malusie, ledwo co widoczne, ale na tyle widoczne, że wiedziałam że totalnie zmienił kierunek i przyspieszył. Na radio usłyszałam jedynie: "hoooooo" i potem ciszę. Moje poczucie humoru zmalało do jedynego pomysłu poproszenia ich o zapałki skoro moje się skończyły, ale mina mi zrzedła jak zaczęli płynąc naprawdę na mnie. Słyszałam o szmuglerach ludzi i narkotyków w tych rejonach. Niekorzystnie. Pochowałam komputer, kamerę. robiłam 3 węzły, a oni przypłynęli obok i płynęli równolegle jakiś kabel ode mnie (kabel to taka fajna odległość, której miara to 185m).
W takich momentach to taki pierścionek Arabelli by się przydał. Przekręcasz...
Czwartek, pogoda bez zmian. Wiatru mało 11.10.10 1500 zulu 13 16 S; 156 01 E
Przywitałam dzień budyniem. Ech, jakie to czasy, że nie trzeba przypalać mleka, tylko zalewasz wodą i jest. Nieco w grudki, ale jak smakuje daleko od domu. dobrze że nie zrobiłam dziury w metalowym kubku zeskrobując resztki i oblizując łyżkę. Robiąc budyń zalałam wrzątkiem od razu zupkę japońska, kawę, i podgrzałam chili, a wszystko na raz bo mam ostatnie pudełko zapałek i staram się oszczędzać. Nie wiem jak to się stało. Zapalarka jak już się znalazła, to nie działała. policzyłam sztuki zapałeczek i jak nie przywieje to marny mój los. Ale z dobrych wieści, to na przykład pompa automatyczna do zęzy działa choć sama ją naprawiałam. Pompuje dość często, bo przez połączenie wału z jachtem przedostaje się woda. Powinna, nie ma dramatu, bo jak zaciśnięte są śrubki na amen to tez niedobrze, ale że mój janmarek przód do tyłu zamontowany to ciężko się...
10.10.2007,
środa, Morze Koralowe, pogoda bez zmian, 0030 UTC : 13 19 S, 157 56 E
Istnieją rzeczy, o których marzymy, bo wydają nam się piękne i dobre. Powinniśmy ich pragnąć z całych sił.
Nadal mało wiatru, ale popłynęłam specjalnie bardziej na północ, żeby przyłączyć się do prądu, który pomaga mi w mej wolnej, aczkolwiek niesamowicie przyjemnej wędrówce na zachód (północny-zachód). Słoneczko praży niesamowicie. Ryba się suszy. Napawam się tym spokojem, bo w pierwszym etapie nie miałam czasu tak naprawdę odetchnąć. Pogoda na Pacyfiku była trudna, wiele napraw musiałam dokonywać na bieżąco, wszystko było mokre i ledwo co mogłam się wyspać.
Teraz natomiast nareszcie słucham muzyki. Nie dla zagłuszenia zmęczenia, ale dla relaksu. Mam czas przemyśleć rzeczy, które tak długo czekały żebym się z nimi uporała. Mam wreszcie czas na przeczytanie książek, niektóre czekały latami, żebym mogła do nich zajrzeć. Chyba...
Wtorek, 9/10/07
Słaby wiatr od rufy, robię sobie 4 węzły, słońce świeci, chmur mało, fale małe, naprawiony w Vanuatu furler żagla przedniego pracuje bosko.
Moja pozycja na godzinę 1500 UTC : 13 56 S, 158 44 E.
Zobaczyłam statek. Z daleka nieduży. Rybacki jak się okazał, z Japonii (z Japonii aż tutaj?). Płynęli w odwrotnym do mojego kierunku i zatrzymali się na moment. Ja już wizję piratów miałam przed oczami co to atakują moja Tanaszkę i obmyślałam jakby im tu uciec. Wiatru mało, biedny janmorek pociągnąłby może z 6 węzła zanim by ducha wyzionął. Planu Be nie było. W razie czego włączyłam UKF-kę. Pan kapitan pytał o coś, mało po angielsku, ale choć mój japoński wcale nie lepszy każdy: "sashimi" zrozumie. Zamieszanie się zaczęło. Przetrząsnęłam cały jacht w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym się odwdzięczyć za dostawę świeżej rybki. Piwa niestety nie wiozę - ostatni raz wypłynęłam bez jakiejś skrzyneczki....
Poniedziałek, 1600 UTC, 14 22 S, 159 51 E
Cały dzień obserwowałam chmury. A chmury mówiły: prawdopodobieństwo cyklonicznych zawirowań i wielkie zmiany głębokiego frontu... Nie żebym taka mądra była, ale mam na jachcie książkę o pogodzie. Oczekiwałam więc na własnoustnie przewidziane zawirowania i wcale mi się to nie podobało. Ba! Wręcz jak rzadko kiedy nie chciałam mieć racji.
Lubię deszcz - jak można w letni wieczór przy nim potańczyć z ukochaną osobą, lubię burzę, gdy siedząc w domu owinięta kocem, czytam dobrą książkę popijając kawą. A tu? Zupełnie inaczej jest w czasie burzy na morzu. Jeszcze inaczej, gdy jest się na nim samej. Cóż w sumie też mogłabym zaparzyć kawę, ale nie wie ktoś, gdzie podziała się moja zapalarka do gazu? A czytać nocą też nie bardzo, bo jak błyska, to boję się używać urządzeń elektrycznych:) A na latarkę szkoda moich pięknych oczu (tak mi kiedyś babcia mówiła:). Nie pozostało mi nic...
Sobota, Vanuatu local time: 0925, S 15 57; E 163 07 , pogoda bez zmian.
Zgadnijcie co jadłam wczoraj na kolację. Nie zgadniecie. Zupę ogórkową! Różne takie cudeńka dostałam w paczce od mamy, a na deser zagryzłam toruńskim pierniczkiem (dziękuję Ci Magdo za przesyłke do Vanuatu). I tak oto słodko czekało mi się na ciemną noc bez księżyca. No niby księżyc był, a go nie bylo, takie chmurzyska. Co raz trzeba było regulować żagle, bo to albo dmuchło nieźle albo na raz siadało prawie do zera. Się człowiek utrudził a pożytku pewnie żadnego. Jutro się okaże na mapie. Czarne niebo miałam i jeszcze czarniejsze chmury, czasem tylko z deszczem czasem nieco wiatru.. jakieś dziwne takie. A może się odzwyczaiłam? Było nie było dopiero 3-ci dzień na morzu jestem. Morzu koralowym.
W każdym razie w nocy spałam może z trzy godziny, bo to trochę schodzi zanim człowiek po przebudzeniu rozejrzy się dookoła i przypomni sobie że jest na jachcie....
Środa, 3 października 2007,
15 węzłów, od rufy, jadę 6 węzłów, dobrze, że jest trochę słońca to baterie się ładują.
S 17 16, E 166 1o, 11 utc , 125 mil od Vanuatu,
Złowiłam dziś rybę, tuńczyk chyba jakiś. I tylko narobił bałaganu w kokpicie. Wszędzie było czerwono, wszystko się kleiło. A i z mięska niedużo też zostało, bo nóż mój niezbyt ostry, ani ja fachowością w patroszeniu ryb nie grzeszę. Kiedy starałam się nabrać wody do wiadra żeby spłukać dowody morderstwa, fala rzuciła mnie na autopilota, który wyleciał z rumpla i o mało co niechcący zrobiłam zwrot przez rufę (co nie jest dobrze). Wszystko przez tą rybę. Zanim domyłam pokład, to fala ochlapała mnie calą, wewnątrz wszystko się poprzewracało przez tą krotką zmianę kursu, i już na sam koniec jak pakowałam czerwone mięsko do woreczka najnormalniej w świecie zebrało mi się i zwymiotowałam.
Teraz wszystko ciągle pachnie rybą, nawtykało mi się to za...
Jestem gotowa do wypłynięcia. Jutro wyruszam z Vanuatu w drugi etap swojej podróży. Pogoda jest dość dobra. Muszę jeszcze tylko zatankować paliwo, napełnić zbiorniki z wodą, zakupić trochę świeżych owoców i będę przygotowana. Chcę jeszcze tylko się pożegnać, sprawdzić ostatnie maile, wykonać ostatnie telefony. Czy aby na pewno wszystko naprawione? Czy wszystko będzie działało jak powinno? Czy o czymś zapomniałam? Mój umysł zaprzątnięty jest błyskawicznie przebiegającymi myślami... Choć bardzo chciałabym być już na wodzie to właśnie z pośpiechu wynikają najczęściej błędy. Zatem przeglądam rozpiski i tabele, sprawdzam komputer i GPS, upewniam się, że baterie są naładowane, etc...
W tak zwanym międzyczasie starałam się nakręcić materiał video dla Polskiej Telewizji i poprosiłam o pomoc pewnego siedzącego obok mojej łódki obcego mężczyznę, który pochłonięty był lekturą książki. Niestety nieznajomy nie wcisnął...
Od tego biegania to lewe kolano zaczęło się odzywać. Oto Wasza najmłodsza Polka opływająca świat. Tu strzyka, tam strzyka...Trzeba założyć ortezę na jakiś czas, tym bardziej jeśli jutro wchodzę na maszt. Prawe kolano ma dużą bliznę po rekonstrukcji więzadła krzyżowego, bo kiedyś polatałam parolotnią zamiast nad drzewami to po drzewach, a potem dokończyłam dzieła jego destrukcji snowboard'em. Lewe kolano natomiast to zupełnie świeża historia, którą się z Wami podzielę, bo trochę czasu minęło i mogę patrzec na to zdarzenie z dystansem. A już na pewno z dystansu 3400 mil morskich.
Stało się to bowiem w Honolulu, na niemalże samym początku moich przygotowań do wyprawy...A zaczęło się tak: moja ostatnia dostawa cudzego jachtu wiodła z San Diego na Hawaje. Po drodze straciliśmy płetwę sterową i jeden z załogantów miał wylew. Niekorzystnie, ale po dotarciu na miejsce zobaczyłam „Tanaszę", która jeszcze nie była „Tanaszą"....
Kolejny dzionek za mną. Latałam jak z pieprzem (co za dziwne powiedzenie, swoją drogą, czy ktoś może mi powiedzieć skąd się wzięło?). Długo zeszło mi w kafei internetowej, bo połączenie niebardzo pozwalało mojemu komputerowi na arcy trudne zadania jak na przykład otwarcie od Was listów. Potrzebowałam też zadzwonić, ale jak u mnie dzień to u Was noc, a do przyjaciół z innych krajów też trudno się dodzwonić jak zapomniało się notesu z ich numerami... Z publicznego telefonu nie mam co korzystać, bo płaci się jak za zboże (kolejne ciekawe wyrażenie), kosztuje to nawet więcej niż połączenie z telefonu satelitarnego, który i tak nie ma tu zasięgu. (A na morzu działa. Dziękuję Krzysztofowi Kamińskiemu i Jego Inter-Pro Sailing Team (www.inter-proauto.com) za zakupinie dla mnie aparatu Iridium i pokrycie kosztów niezbędnych połączeń!!!!)
Po próbach internetowych...