Niedziela, 24.05.2009
Wstaliśmy raniutko, Robert zawiózł mnie pontonem po świeże, jeszcze ciepłe bagietki. Nasz milusiński steruje silnikiem zaburtowym wręcz doskonale, nawet sobie myślę, że chyba musiał gdzieś to wcześniej trenować przed przyjazdem na Karaiby:)
zjedliśmy szybkie śniadanko na „Tanaszy” i ruszyliśmy w drogę - na zatokę, na sesję zdjęciową, a jakże! Robert wciągnął sam grota do połowy, potem kręcił korbą, w czasie gdy ja wybierałam koniec liny. Potem sterował jachtem pod żaglami, kiedy ja „byłam zajęta”. Tak jak i pontonem, jachtem Robert sterował wprost wyśmienicie. Zdecydowanie nadaje się na załogę i myślę, że jeszcze kilka dni i nie musiałabym jemu już nic tłumaczyć. Jest szybki w wykonywaniu komend i chętny do pracy przy żaglach, aż miło popatrzeć :)
Andrzej, w między czasie, był na pontonie obok jachtu i starał się bardzo nie zmoknąć na chwilowym deszczu. Dzielnie pływał wokoło nas, podczas gdy Robert starał się go "nie rozjechać" i, oczywiście, robił nam zdjęcia.
Teraz trzeba się spakować do końca, przenieść bagaże do samochodu, szybki basen, obiad i jedziemy nad wodospad... to już ostatnia przewidziana atrakcja – dosłownie w drodze na lotnisko... jak ten czas szybko leci!