10.10.2007,
środa, Morze Koralowe, pogoda bez zmian, 0030 UTC : 13 19 S, 157 56 E
Istnieją rzeczy, o których marzymy, bo wydają nam się piękne i dobre. Powinniśmy ich pragnąć z całych sił.
Nadal mało wiatru, ale popłynęłam specjalnie bardziej na północ, żeby przyłączyć się do prądu, który pomaga mi w mej wolnej, aczkolwiek niesamowicie przyjemnej wędrówce na zachód (północny-zachód). Słoneczko praży niesamowicie. Ryba się suszy. Napawam się tym spokojem, bo w pierwszym etapie nie miałam czasu tak naprawdę odetchnąć. Pogoda na Pacyfiku była trudna, wiele napraw musiałam dokonywać na bieżąco, wszystko było mokre i ledwo co mogłam się wyspać.
Teraz natomiast nareszcie słucham muzyki. Nie dla zagłuszenia zmęczenia, ale dla relaksu. Mam czas przemyśleć rzeczy, które tak długo czekały żebym się z nimi uporała. Mam wreszcie czas na przeczytanie książek, niektóre czekały latami, żebym mogła do nich zajrzeć. Chyba całą biblioteczkę mojego przyjaciela o samotnych żeglarzach przytargałam samolotem na wyprawę, bo inaczej czyta się jak się jest na lądzie i tylko wyobraża, a inaczej jest robiąc "to samo" co w książce i porównywać doświadczenia.
Na ten przykład Leonid Teliga opływający świat na jachcie "Opty"... Mój ty boże, jaki z niego twardziel był. Ja bym tak nie potrafiła... Zresztą myślałam tak samo mając lat dziesięć, jeszcze w podstawówce, chodząc na pozalekcyjne zajęcia do szkoły obok nazwanej Jego imieniem. Dobrze pamiętam jak przy głównym wejściu patrzyłam na czarno-białe ogromne zdjęcie Leonida i mapę z przebyta przez niego trasą. Nie zdawałam sobie sprawy, że kiedyś będzie moim bohaterem.
No a Henryk Jaskuła? Właśnie czytam jego książkę jak to na jachcie "Dar Przemyśla" opłynął jako pierwszy Polak świat samotnie i bez przystanków. Henryk pisze: "Najwięcej czasu wymagał trening psychiczny. Przez wiele lat, gdy wiatr wył za oknami, a deszcz zacinał o szyby - ale musiało to być w nocy, koniecznie w nocy - wyobrażałem sobie, że jestem sam na środku oceanu. Sam. Wśród potężnych fal. I przez parę lat ogarniało mnie przerażenie na samą myśl o takiej sytuacji. Aż w końcu przyzwyczaiłem się".
Zabawne, że oboje jeszcze długo przed wypłynięciem robiliśmy to samo. Ja mieszkam niedaleko Bałtyku, a że z okna mojego pokoju słychać wzburzone morze, często leżałam w łóżku przerażona tą samą myślą. Z czasem strach przerodził się w ciekawość...
A zmieniając temat, słyszeliście o pewnym żeglarzu (w sumie z przymusu), którego imienia teraz nie przywołam, co to płynąc jakąś zupełną łupinka na spotkanie z żoną chciał złapać rekina by zrobić z jego zębów dla niej bransoletkę? Co za historia w ogóle, ponoć prawdziwa, że rekin (jak to zwykle rekin:) po wciągnięciu na jacht rozwalił mu nadbudówkę, wiec w sztormie deszcz topił mu jacht. Ten w zapale wybierając wodę wiadrem wyrzucił całą swoją żywność i przedmioty do nawigacji... Ciężki jest żywot żeglarzy, ale jakie to romantyczne - wszystko dla kobiety. – Ach, czyż my tego nie uwielbiamy?
ps. Rybę suszyłam pierwszy raz w życiu. Trochę mało słona, ale mimo to jem sobie ją ze zapałem.