25.03.09
no i się dotargałam.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wyspa_%C5%9Bw._Helenyładna wyspa z zewnętrz. nie mogłam podjąć bojki. trzeba było rzucić kotwicę na 18 metrach. Ależ będzie wyciągania. formalności zajęły mi pół dnia. od jednego do drugiego, a ubezpieczenie trzeba wykupić, a to do banku zdążyć, bla, bla, bla... a ja zmęczona, niezbyt apetycznie pachnąca, głodna...
w końcu trafiłam na Hazel - Panią z Hotelu w centrum miasta, mogłam u niej skorzystać nawet z wanny, choć skusiłam się jedynie na szybki prysznic mając jeszcze wiele „na głowie”. Hazel zawiozła mnie do pralni; jutro mam mieć dostawę paliwa. poszłam na śniadanie, ale było... hm, no mogłam wybierać: pomidory z puszki (phi, takie to i ja mam!), parówki, choć nie jadłam dawno to po pierwszym kęsie podziękowałam – były niejadalne, boczek za to tonął w tluszczu, podobnie tost i jajko... no to poszłam w poszukiwaniu jogurtu, tak badzo chce mi się jogurtu. ale nie ma na całej wyspie... i nie będzie aż przypłynie „comiesięczny” statek. a przypłynie nie wiadomo kiedy. i tak o. i tak w kółko ze wszystkim. choć ludzie mili i machają życzliwie do Ciebie.
na kotwicowisku jest kilka jachtów, kilka znam z Południowej Afryki, ale teraz chyba wszyscy tu śpią bo prawie nie ma nikogo na ulicy. umówiłam się na bezprzewodowy internet, przytargałam komputer by podzwonic do najblizszych ... i zamknęli go wcześniej... i tak o. (a to już chyba mówiłam).
ale są tu zielone drzewa i ptaki głośno śpiewają. Jest drogo i szczerze mówiąc mam wrażenie, że jeden dzień w zypelności wystarczy na zzwiedzenie tej wyspy, nie można tutaj się dostać inną drogą aniżeli wodą i to sprawia, że jest to miejsce unikatowe, ale nie ma to jak środek oceanu. to dopiero unikat:)
widzę dużo pamiątek po znajomych, którzy tu przypłyneli, to sprawia, że czuję się nieco samotna... to niefajne uczucie być samotnym wśród ludzi. Jeden Pan zdjął ze ściany i ofiarował mi plakat żaglowca, który "znam". To miłe, i sprawiło, że się uśmiechnęłam.
jest jakieś 700 schodów, które muszę pokonać by wspiąć się dość wysok, żeby podejrzeć to co zostawił tu po sobie Napoleon. Ale jakoś moje nogi odmawiają wspołpracy, przynajmniej dziś. naprawdę, pytałam :)może innym razem, potrzebuję odpocząć...no i tego jogurtu mi się chce, holender, no.
A! poprosiłam pana z jachtu obok by zdjał mi tego kalamara z pokładu i ładnie podziękowałam za uratowanie mi życia. ciekawe co sobie teraz o mnie myśli, haha. wieczorem jestem zaproszona na pokład jednego z jachtów, jest też drugi, który ma problem z samosterem, a ja chyba mam część, którą potrzebuje, może to był powód by tu przypłynąć?
później:
czekając na internet wróciłam do Hotel Consulate, gościnni ludzie. W bilard? Nie, dziękuję. porto? A, spróbuję, dziekuje... nieustannie staram się rozplątać włosy, z marnym zresztą skutkiem. nieco nasiąkam „zrelaksowaną” atmosferą i życie od razu staje się piękniejsze.
a teraz usiadłam wśród drzew i ptaków, patrzę na ocean, na Tanasze... oswajam się z myślą, że tu jestem...