11 - 08 - 2009
zygzakiem, zygzaczkiem... nie da się inaczej, bo prądy się zmieniają, bo znowu fala dziwna, albo przedziwna, bo burze, bo brak wiatru, bo statki...
tak okropnej nocy jak ta wczorajsza to ja już nie pamiętam.
wypłynięcie z Panamy nie jest dla tych co boją się burz - czyli nie dla mnie :)
słuchajcie, przeszło to moje wszelkie, nawet najśmielsze oczekiwania i nie - oczekiwania łącznie...
tyle chmur z takimi błyskami, pioruny jakby się nie kończyły, jakby ktoś zrobił zdjęcie piorunowi i potem stop klatkę, niebo rozświetlało się co kilka sekund... staram się od tego jakoś uciec, choć nie bardzo jest dokąd, bo to wszystko było naokoło mnie. rankiem wiatr się zerwał i miałam regularną burzę z deszczem i zmiennymi wiatrami.
Benjamin Franklin wynalazł piorunochron, wiedzieliście o tym? Fajnie z jego strony, ja też nie wiedziałam.
nagradzałam się wielkim awokado i owocami - piękne owoce mają w Panamie, wcześniej nigdzie nie spotkałam takich małych papai. malusie jak dłoń, a słodziutkie no aż palce lizać, gdyby nie to, że moje palce mają dużo malusich zacięć, bolą i szczypią od słonej wody... takie malutkie ranki są najgorsze. jakimś cudem są wszędzie i nie chcą się goić w ogóle...
<< poprzedni post wróć do listy następny post >>