11/12.06.2009
Byłam w kanale, ale z niego wyszłam - tak trzymać sobie mówię.
A poważniej, to całkiem fajne doświadczenie takie przejście przez ten Panamski Kanał.
Po przepłynięciu „oceanu papierkowej roboty” (na przykład trzeba podpisac dokument, że pracownicy kanału nie ponoszą żadnej odpowiedzialności, jeśli dojdzie do uszkodzenia jachtu... z ich winy), po jeżdżeniu do kapitanatu i rozwiązywaniu problemu toalety; po zamontowaniu na burtach dodatkowych odbijaczy (czyli poprostu zwykłych opon) ruszyłam z Shelter Bay Marina późnym popołudniem. Na radio poprosilam o pozwolenie przejście wszerz głównego toru z ruchem statków, a po drugiej już jego stronie czekałam na załogę i pilota (proszę nie mylić z pilotem wycieczek!;)).
Przechodząc przez kanał trzeba mieć 4 osoby załogi do pracy przy linach, a także doradcę, który upewnia się, że wszystko „idzie” jak powinno. W momencie, gdy Panowie weszli na pokład „Tanaszy” i mieliśmy ruszyć w stronę pierwszej śluzy - nie miałam biegów, znaczy zgodnie z prawem złośliwości rzeczy nieożywionych odmówiły jakiejkolwiek współpracy. Sytuacja niezbyt zabawna, choć do tej pory nie mogę przestać się uśmiechać na myśl, że „Tanaszka” postanowiła sprawić mi takiego psikusa.
Na szczęście mój najlepszy załogant, najlepszy z najlepszych jakich w życiu miałam (bardzo wyjątkowa osoba) znalazł źródło problemu, naprawił co trzeba i... ruszyliśmy. Uffffffff!
Sprawa bardzo ważna, przy przejściu z Morza Karaibskiego na Ocean Spokojny, czyli w czasie pokonywania odcinka o łącznej długości prawie 80km, obowiązuje minimalna prędkość 5 węzłów. Za niestosowanie tegoż ograniczenia grozi utrata kaucji, w wysokości ponad USD 800, bo trzeba być na czas przy śluzach, a często prądy bardzo mnie spowalniały.(Ciekawe jak radził sobie z nimi Richard Halliburton kiedy pokonywał kanał w pław w 1928 roku?)
Pierwsza śluza miała jakby trzy części. Na szczęście jednocześnie przechodziła je większa ode mnie motorówka, która przywiązywała się do ściany, a ja mogłam się przywiązać do niej – w ten sposób ominęła mnie trudna praca przy linach, gdy woda w śluzie podnosiła się tworząc wiry.
Około 21:00, czasu lokalnego w Panamie, byliśmy już na jeziorze Gatun.
Załoga zjadła kolację, którą – uwaga! - sama dla niej przygotowałam (nawet załapali się na mizerię:)
a na drugi dzień - już o 5:00 rano, miałam na pokładzie nowego pilota. Na przemian w deszczu, albo w skwarze, przepłynęliśmy 27 mil w stronę kolejnych dwu śluz. Pierwsza tego dnia była stosunkowo łatwa, a druga i ostatnia za razem na kanale (Miraflores, z której widzieliście wideo) miała wielki prąd dochodzący do 4 węzłów, który pchał mnie zbyt szybko wprzód, dodatkowe wiry nosiły mnie na boki, a ja niestety musiałam czekać na holownik. Walka była „słuszna”, hahaha, bo „Tanaszka” na biegu wstecznym jest bardzo mało „skrętna” – nie można nią łatwo manewrować płynąc do tyłu... mimo wszystko dawaliśmy sobie radę, pilot był zadowolony (a to przecież najważniejsze ;), holownik pomógł temu wielkiemu statkowi, który wchodził do śluzy zaraz za mną, a później mnie wyprzedził, przywiązał się do brzegu i wtedy ja przycumowałam się do niego. Dziób statku był jakieś 15 metrów za moją rufą, gdy czekaliśmy by śluza „oddając” wodę obniżyła nasz poziom, robiło to wrażenie.
Największy statek, który może przejść przez śluzę może osiągać wymiary: 305 m długości i 33,5m szerokości...(teraz budowane są nowe śluzy, dla jeszcze większych statków)... to sobie wyobraźcie!