10 grudzień
w morzu zycia jest pełno, ciągle „coś” się w nim rusza. na radio ogłoszono poszukiwania jachtu Rolanda..: "ta maxi nie chce wrócić do domu" - to były ostanie słowa jakie od niego słyszałam... a jachty mają duszę...
"Tyra" znowy niedaleko, dobrze, bo trzymają "za mnie" wachtę, a ja się mogę wyspać. do strat zanotowano złamany paznokieć. budzik chyba się obraził bo przestał działać i o mało co nie przespałam Przylądka Dobrej Nadziei, ale byłby numer...
nie mogę znaleźć drugiej rękawiczki a zimno strasznie... ale jak pięknie!
poranek był cudny, tyle delfinów i fok i ptaków i pięknyh gór... latarnia prowadząca statki... jej światło jeszcze w mroku...
No i przylądek, tuż o wschodzie słońca!! nigdy tego widoku nie zapomnę.
ileż w tym magii, niemal czuje się oddechy i słyszy rozmowy marynarzy na statkach, którym udało się przejść przylądek i na tych, których wraki spoczywają u jego wybrzeży...
z gór szkwałami przychodził wiatr, góra stołowa była totalnie zasłonięta chmurami, potem cisza i „za rogiem” tuż przed wejściem do portu ponad 45 węzłów pod wiatr...
port ogromny, marina pełna, ale cudem znaleźli dla mnie miejsce. cud ten sprawił Sławek, który mieszka tutaj i jest przewodnikiem turystycznym.
(tel: +27725189322, email:
slavekk7@telkomsa.net, skype: slavekk7).
W Royal Cape Yacht Club
www.rcyc.co.za potraktowali mnie wyjątkowo i przyjęli bardzo życzliwie.
To bardzo ożywiony klub. dziesiątki żeglarzy, ciągle pełen przy jachtach i w barze. goszczą tu żeglarze naprawdę z całego świata. właśnie rozpoczął się kolejny etap regat „Portimao Global Race” (kolejny przystanek w Nowej Zelandii) pożegnanie iście profesjonalne, z telewizją, helikopterem, gośćmi, jachtami odpowadzającymi załogi... wszystko w klubie jest na miejscu: interet, pralnie, prysznice, dobra kuchnia i tanie drinki, no żyć nie umierać. Kapsztad też piękny. jak to możliwe, że dopiero teraz tutaj przypłynęłam?
należy nam się odpoczynek.