9.08.2009
http://pl.wikipedia.org/wiki/Galapagos
jakoś tak dziwnie jak pomyślę, że ląd niedługo. mimo tego, że jest to mój "najwolniejszy", a raczej najbardziej „zyg – zakowaty” etap podróży, to jakoś tak z jednej strony jest walka by dopłynąć, a z drugiej strony ta walka sama w sobie jest TYM CZYMŚ, po co tu jestem i tym, co chyba lubię. ciężko to wytłumaczyć, nawet samej sobie.
nagle mam tyle spraw: przygotować dokumenty, linę dodatkową do kotwicy, przebrać się w świeższe ciuchy, przygotować żółtą flagę, itd. nawet przeszło mi przez myśl, by zrobić sobie manicure, ale lista rzeczy do zrobienia przy silniku na wyspie jest długa, wiec marny byłby to trud.
swoją drogą, ciekawe co się zmieniło na Galapagos odkąd byłam tam ostatnio? a było to 9 lat temu. powiedziałabym za kimś: czas robi swoje, a Ty człowieku?
rano: land ho!
widzę wyspę Saint Cristobal, ale muszę ją ominąć. Jeju, jak buja! ptak zniknął. UFO. zapewne UFO go zabrało. Biedaczek...
ktoś przez radio mówił o przyłapanym na gorącym uczynku i wypłoszonym z jachtu złodzieju, nie udało mi się dowiedzieć, na której wyspie. może to był Marsjanin? a może czas zmienić lekturę i powinnam sobie przestać na ten temat żartować, bo zaczniecie myśleć, że zwariowałam na tym morzu. a może faktycznie jestem Marsjanką? ależ zdecydowanie tak, taką z Wenus:)