Poniedziałek, 1600 UTC, 14 22 S, 159 51 E
Cały dzień obserwowałam chmury. A chmury mówiły: prawdopodobieństwo cyklonicznych zawirowań i wielkie zmiany głębokiego frontu... Nie żebym taka mądra była, ale mam na jachcie książkę o pogodzie. Oczekiwałam więc na własnoustnie przewidziane zawirowania i wcale mi się to nie podobało. Ba! Wręcz jak rzadko kiedy nie chciałam mieć racji.
Lubię deszcz - jak można w letni wieczór przy nim potańczyć z ukochaną osobą, lubię burzę, gdy siedząc w domu owinięta kocem, czytam dobrą książkę popijając kawą. A tu? Zupełnie inaczej jest w czasie burzy na morzu. Jeszcze inaczej, gdy jest się na nim samej. Cóż w sumie też mogłabym zaparzyć kawę, ale nie wie ktoś, gdzie podziała się moja zapalarka do gazu? A czytać nocą też nie bardzo, bo jak błyska, to boję się używać urządzeń elektrycznych:) A na latarkę szkoda moich pięknych oczu (tak mi kiedyś babcia mówiła:). Nie pozostało mi nic innego jak gapić się na te moją przewidzianą pogodę gdy nadeszła. A nadeszła nocą. Żeby straszniej było.
Każdy z nas kiedyś widział burzę. Ale jaką to ja burzę miałam wczoraj to Wam mowię... Nie dość że grzmiało, lało i błyskało przeraźliwie oświetlając mi drogę jak w dzień, to nie chciało sobie odejść z nad masztu ani choć na ciutkę..
Do tego moja klapa do zamykania jachtu, co by deszcz nie leciał do środka, się zacięła. Chyba drewno napęczniało (dedukcja blondynki?). Dodatkowo, zalepiając jakieś dziury obok klapki po kablach do światła kompasu i autopilota zdaje się zalepiłam klapkę w stanie otwartym na wieczność. Nożem nie mam co tego starać się odkleić, bo jeszcze poprzecinam kable, niczym innym nie bardzo da się tam dostać. Przydałby się jaki pan od czasu do czasu na jachcie samotnej żeglarki... A na razie kocyk wodoodporny do przykrycia włazu będzie robić robotę.
Jakoś moje wróżbiarskie umiejętności trzeba udoskonalić, bo nie bardzo jeszcze umiem przewidzieć ile wiatru i deszczu niesie coś takiego, co się toczy za twoją rufą. Jakieś karty tarota czy coś by się przydało. Ale zanim to, najnormalniej w świecie zrefowałam żagle, bo mało co widać zanim burza przyjdzie i gdy morze już czarne. Ładniej Korzeniowski o czymś takim pisze w swoich opowiadaniach:
"Często zdarzało się, że stałem w długich gumowych butach i ociekającym wodą nieprzemakalnym ubraniu u boku mego dowódcy na rufie statku; patrzyłem ku przodowi w szarą, udręczoną wodną pustynię i nieraz słyszałem ciężkie westchnienie, które kończyło się uwagą wyrzeczoną niby to niedbałym głosem: mało co widać w taką pogodę..."
Taką miałam noc. Bałam się. Nie ma co ściemniać, ale równie dobrze wszyscy wiemy, że po burzy przychodzi słońce. Dzisiaj był piękny poranek. Co prawda wschód przyniósł na powrót mało wiatru i jechałam na silniku, ale piękne kolory widziałam. Ryby wyskakujące z wody na metr czy półtora też widziałam. Mnie się tam podobało, bo choć biedaczki pewnie o życie walczyły, to ja tam się czułam jak na jakim przedstawieniu. - Na arenie gladiatorskiej? Nawet mój palec na gałce gazu to w górę to w dół, bo musiałam dodawać nieco gazu od czasu do czasu, żeby silnik mi nie zgasł. Nie wiem co jest - proszę się nie śmiać. Egzamin z silników był dawno, wcześniejsze próby wyregulowania gaźnika, czy jak to się nazywa, widocznie nie poskutkowały, filtry są czyste, dymek od czasu do czasu się wydostawał, ale jeszcze na tyle ciemno było i nie widziałam jakiego koloru... Tak sobie patrzyłam na ten wschód starając się go zapamiętać na zawsze. "Na zawsze" to wielkie słowo, ale słuszne w tym momencie, bo
piękne są takie chwile poranków. Dla nich się żyje i dla nich żegluje… (gdyby tylko nie ten silnik :)
Ps. Właśnie przepłynął koło mnie klapek. Gustowny, zielony. I zakończyłam czytanie "Sto lat samotności" Marqueza. Łoł. Dziękuję za książkę Wojtku. (
http://www.zagle.eduks.pl/kaczor).
Ps’. Ejże! Ale podpisujcie się pod esami. Bosko tak dostawać ich wiele, ale choć zdolna jestem bestia i w umiejętność jasnowidzenia mojego już chyba nikt nie wątpi, to sztuki domyślania się kto do mnie pisze, gdy się nie podpisze JESZCZE nie posiadłam :)