No i się narobiło. Jestem 60 mil na wschód od najbardziej zarekinionej zatoki Południowego Pacyfiku. Wyspa Pymara to najbardziej straszliwa wyspa, o której słyszałam i czytałam. Woda ponoć czarna od rekinów, na brzegu kraby kokosowe półmetrowej wielkości ze szczypcami, które ponoć dobrze smakują, ale jak one pierwsze cię dorwą to olaboga! Do tego mnóstwo ptaków, które nie pozwalają na lądowania, a i samoloty potrafią rozbić... I jakieś niesamowite historie w sobie ta wyspa skrywa i zagadki....(polecam książkę "And the sea will tell" Vincent Bugliosi, Bruce Henderson).... No, ale jak już jestem to jestem, a jak jest rekin to i rybcia mała powinna być, co nie? Na środeczku Pacyfiku, pogoda piękna, chmurki to jak na początku kreskówki o Simpsonsach, zupki chińskie się znudziły, no więc nie mam wyjścia trzeba zarzucić wędkę. A raczej linkę z haczykiem i taką plastikową różowego koloru ośmiorniczką, czy co to takiego. Ło matko, jeszcze łowić mi przyszło na stare lata. Różowe coś już się ciągnie za jachtem... Dobrze, że mnie nie spowalnia bo tego bym już nie zdzierżyła. Mało, że jedyne co się różowym dzyndzlem interesuje to wielki ptak którego muszę krzykiem ostrzegać, że tam w środku dzyndzla nie ma bebechów, a hak... (i tak w kółko mu pokrzykuję, a on w kółko też zresztą swoje koła krąży). Czas na krótką zadumę: czy ja kiedyś to w ogóle samodzielnie cokolwiek złapałam?Znaczy się o rybę mi chodzi. Hmm. Na jakichś dostawach jachtów coś tam było, ale zawsze ktoś z nożem stał gotowy do boju. A teraz? Jestem przerażona: jak coś naprawdę złapię, to co ja z tym zrobię? (z obawą więc spoglądam od czasu do czasu za rufę, w sumie z ulgą widząc to różowe podrygujące radośnie)... Aby na pewno mnie nie spowalnia?

Zjem ceviche - właśnie tak sobie zjem pyszną rybkę, rybuńcię, rybeńkę!!!! Która jak już SIĘ złowi to też SIĘ na pewno jakoś sama na śmierć zemrze... (resztę dopowiedziałam już w myślach, jako że kapitan głupot mówić nie powinien... ale cała załoga i tak zgodnie - także w moich myślach odpowiedziała: taaa, i sama się oporządzi...)

Mam ostry nóż. Będę walczyć. Potem dodam posiekanej cebulki i zaleję to sokiem z limonek, których dostałam cała torbę w prezencie na odjezdne. Prosto z ogródka, soczek lemonowy w godzinkę sparzy biedaczkę. I już. Ponoć gotowe - tak mnie poinstruowano bo kucharz to ze mnie taki, jaki i rybak....

Godzinę później:

A różowy ciągle się ciągnie. A to dzyndzel. A rybka gdzie?

p.s. Tylko żeby mi się złota nie złowiła, bo wtedy to w ogóle się narobi. Ani nie pojem, a moje marzenia się już spełniają... Przecież płynę. Samotnie. Dookoła świata. Płynę sobie płynę, muzyczka pogrywa, wiaterek wieje, za burtą kilwater i różowe coś.

4 godziny później.

Zaczynam wierzyć, że ulubionym zajęciem mojej wędkowej linki nie jest łowienie ryb, ale plątanie się.


Na szczęście lubię zupki chińskie, a tak wdając się w szczegóły to mam japońskie. Nie żartuję. Na pudełku napisali nawet, że ‘aby używać pałeczek trzeba użyć przynajmniej 30 różnych stawów i 50 rozmaitych mięśni. Więc każde ich używanie pozwala nam ćwiczyć samokontrolę i zdolność koncentracji. Jem pałeczkami. Lubię.
<< poprzedni post wróć do listy następny post >>