26 listopad - Naprawdę nie wiem co napisać. 448 mil jeszcze.
27 listopad - mój żołądek coś przestał przyjmować pożywienie, słaba jestem strasznie, co za „niefart”. znowu jest coś nie tak z silnikiem, ale to jakaś nowa rzecz, więc nie wiem czy uda mi się naprawić. słońce potrzebne mi jest jak zbawienie, żeby móc ładować baterie. zwolniłam znacznie, żeby nie być już w niedzielę, a w umówiony wtorek pod wieczór.
28 listopad – naprawiłam! sama nie wiem jak J. Dziś, w zasięgu mojego radia był jacht wzywający pomocy, ale gdzieś po drugiej stronie dużej wyspy, znaczy się daleko i nie mogłam nic pomoc. A jeszcze straż przybrzeżna ogłaszała by wypatrywać jakiegoś obiektu, który sobie dryfuje na północ ode mnie. w nocy? no ciekawe jak miałabym go wypatrzeć? mam wrażenie, że te szkwały to się do mnie po...
Najprawdopodobniej do Hawaii Yacht Club doplyne we wtorek 1-ego grudnia po polodniu czasu lokalnego. To juz tylko troche ponad 54 godzin.
Z okazji Święta Dziękczynienia pragnę wszystkim życzyć tego co najlepsze i z całego serca raz jeszcze podziekować...
za to, że Was mam i za to, że jesteście! bardzo Wam dziękuję.
Natasza
25 listopad, 2009
16 40 N, 149 49 W, 0300 zulu
nareszcie trochę słońca, wiatr zelżał do 18 węzłów - jak przyjemnie! pompa tylko ręczna mi została, ale dam radę z przeciekiem, jeszcze tylko 555 mil.
oj, zabrakło śmietanki do kawy, poczekajcie, wyskoczę tylko do sklepu, zaraz wracam!:)
24.11.2009
ciekawe kiedy to ja zobaczę znowu słońce, albo gwiazdy. mogło by już przestać szkwalić. w nocy aż czajnik wyleciał z zaczepów w kuchence i wylądował koło mojej głowy. nie będę Wam bajek opowiadać, że jest „ach i ech”, czasem jest ciężko, na ten przykład zdałam sobie dziś sprawę, że nic wczoraj nie zjadłam, jeszcze 690 mil.
23 listopad, 2100 zulu, poniedziałek
pos. 13 54N, 146 13, jeszcze mam 820 mil
przez radio raz dziennie rozmawiam z jachtem „Nakia”- jego załoga John i Linda także płyną na Hawaje, ale wypłynęli jakiś tydzień po mnie, czekam na Święto Dziękczynienia bym mogła otworzyć ciasto, które od nich dostałam specjalnie na tę okazję :)
wszystko takie wilgotne.
22.11. 2009
Przede mną jeszcze 900 mil, niedzielę dziś mamy, niebo totalnie zachmurzone.
nie pisałam dużo z kilku powodów. Po pierwsze: na tym zwrocie ciężko jest utrzymać się przy komputerze (a sama projektowałam swój stół nawigacyjny (a. nie myślące stworzonko b. takie rzeczy wychodzą dopiero „w praniu” – wybierzcie sami), po drugie: cóż to jest za „jazda” tutaj, to Wam mówię!
Od samego początku XVI etapu miałam silne wiatry totalnie „w nos”, a musiałam iść ostro do wiatru, żeby ominąć najdalej na północ wysunięte wysepki Markizów. Ciężko było, nie powiem. Potem okazało się, że drobne skaleczenia na prawym kolanie i lewej kostce zainfekowały się i nagle dostałam takiej gorączki, że nie mogłam się nawet ruszyć. bardziej gorąca to ja chyba w życiu nie byłam :), a bloki na samosterze wyrobiły się i musiałam natychmiast je wymieniać bo przecierały się linki, a to mogło doprowadzić do prawdziwej katastrofy....
12 30 N, 144 26 W
niedziela, 1500 zulu
954 mil do Honolulu
11 32N, 143 21W
0030 zulu,
jeszcze 1020 mil
05 09N, 138 49W, at 0400 zulu
wtorek, 17 listopad
sa trzy dobre rzeczy, którymi mogę się z Wami podzielić: 1) płynę, 2) płynę w dobrym kierunku, 3) słońce ładuje moje baterie
dwa dni na Markizach:
spałam sobie pod gwiazdami, obudziło mnie słoneczko, po drodze na ląd spotkałam znajomego, a że wiedziałam, że raczej rzadko schodzi ze swego jachtu mogłam sobie wyobrazić, że brakowało mu świeżych owoców - a ja z kolei miałam ich dużo, więc zaproponowałam mu, żeby pojechał sobie na Tanaszę i wziął trochę - jak cudnie zobaczyć czyjś uśmiech tak z rana!
Na lądzie wypiłam kawę ze znajomymi, potem poszłam dać komuś na pamiątkę bursztyn i po drodze spotkałam kogoś kto zaproponował mi, żebym sobie tam podjechała konno, w drodze powrotnej przystanęłam przywitać się z Andy’m który ugościł mnie obiadem (surowa ryba, ryz i grejfrut). Z napełnionym brzuszkiem (o mało co nie zlatując z konia na plaży, bo do strzemion to nawet nie miałam co sięgać a koc na którym siedziałam za miast siodła ześlizgiwał się) wróciłam na jacht.
Ponieważ nie wypłynęłam dziś, jak to sobie zaplanowałam, z powodu braku...
jestem na wodzie, jedynie mam trochę trudności, odezwę się jak się uporam.
Rozpoczęłam ostatni, XVI etap swojej podróży!
Przed dziobem mam 2100 mil...
Zamiast w sobotę wypłynęłam w niedzielę, 8-go listopada. Zamiast mieć 20 węzłów wiatru przez pierwsze 3 dni miałam 30… i jak tu wierzyć prognozie pogody?
Wszystko dobrze, odezwę się jak tylko się ogarnę!
4 listopad 2009, Nuku Hiva Jeju, jak pada, jakby się stało pod prysznicem! chcę jutro płynąć, ale nie ma wiatru. dziś jeszcze mam wiele spraw do załatwienia, oddać pożyczoną kotwicę, która utrzymuje dziób w stronę fal, zrobić sobie tatuaż, zaprowiantować się, itd. porozdawałam tutaj wszystko co mogłam, fajnie sprawiać, że ktoś się uśmiecha! właśnie wróciłam z kolacji u Marii-Heleny i Freda, na deser jedliśmy fioletowe lody o smaku "taro" ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Taro) - nie podobne w smaku do niczego co już kiedyś jadłam, naprawdę intrygujące! miałam także okazję dowiedzieć się wiele o tutejszej kulturze, dostałam przepiękny naszyjnik zrobiony z nasion, owoce na drogę... ech, jakże ciężko zostawiać przyjaciół, widziałam tu miejsca, w których mogłabym zostać na zawsze. domy bez okien otoczone drzewami owocowymi i kwiatami, biegające wokół zwierzęta,...
będę tęsknić za Markizami; zdążyłam poznać tutaj fantastycznych ludzi, nie tylko autochtonów, ale tych którzy tak jak ja przypłynęli tu tylko na chwile, dwie… Bob’a, który znalazł dla mnie nowy alternator i pomógł mi przeinstalować do niego elektrykę; Steve’a, który juz 11 lat płynie dookoła świata i który zawsze się uśmiecha; Ukraińców, którzy absolutnie podbili moje serce będąc po prostu sobą…
dni mijały mi tutaj zdecydowanie zbyt szybko; codziennie było tyle do zrobienia, zobaczenia, zawsze znalazł się ktoś komu w czymś mogłam okazać się pomocna, albo ktoś kto pomógł mi przy naprawach, a komu potem spróbowałam oddać przysługę… na szczęście ludzie, którzy tu zapływają zazwyczaj są prawdziwymi „kruzingwiczami”, doskonale rozumieją potrzebę niesienia pomocy innym - śmiejemy się, że żeglowanie to tak naprawdę naprawianie jachtów w egzotycznych portach :)
cudnie też było móc korzystać z zaproszeń...
obudziłam się bardzo wcześnie; zanim jeszcze słońce zaczeło palić; jedynie można było dostrzec jego pierwsze promienie kiedy wschodziło ponad górami otaczającymi „moją” zatokę, piękny widok, takie senne pomarańczowe niebo na zielonych, wciąż spowitych chmurami wierzchołkach gór… słychać było kurczaki (!); widać na brzegu otwartą już piekarnię ze świeżymi bagietkami... aż chce się żyć; noc też była urokliwa: księżyc prawie w pełni; gwiazd nie mogłam zliczyć; spałam na zewnątrz i do snu kołysała mnie mała fala…
a teraz piszę do Was z mieszkania tutejszego lekarza – jestem gościem i korzystając z propozycji przyszłam zrobić u niego pranie :) Gościnność ludzi mieszkających na Markizach jest wielka – zaproponował mi żebym została pod jego nieobecność, skorzystała z Internetu, zrobiła sobie kawę a wszystko to przy dźwiękach muzyki fortepianowej… jest cudnie relaksująco; spoglądam na ocean, czuję zapach...
naprawdę tu fajnie, tak inaczej niż na oceanie, bo bardzo zielono, dużo gór, dużo też pada, ale jak słońce świeci to też nieźle pali (usta sobie tak spaliłam, że leczę je już trzeci tydzień). Co raz więcej zawiązuję przyjaźni, mieszkańcy wyspy zapraszają mnie na polowanie, albo na obiad; wszyscy są tu wytatuowani, wzory z Polinezji Francuskiej są bardzo charakterystyczne... a może sobie także zrobić tatuaż?
jedyną rzeczą, która sprawia, że nie jest to moje ulubione miejsce na ziemi są wulkaniczne piaski, które sprawiają, że plaże są ciemne i woda ma czarny kolor… no i nie widać przez to rekinów, które zdają się być wszędzie. Dobrze. że spotkałam kogoś chętnego do wyczyszczenia dna „Tanaszki”, inaczej popłynęłabym dalej z wodorostami; no tak duże są te rekiny, że nie ma mowy bym się pluskała w wodzie dłużej niż kilka minut, o nie! Aaa, i jeszcze występują tu takie małe muszki "no no" - tak się tu je...
najpierw popłynęłam na wyspę Fatu Hiva, piękna, ale kotwicowisko tylko „takie sobie”. spadowy wiatr z gór często sprawia, że jachty ciągną kotwicę, ja ze swoim słabym łańcuchem miałam niezłe szanse na kłopoty, wiec posłuchałam swojej intuicji i popłynęłam dalej. Ominęłam po drodze kolejną wyspę tylko z tego względu, że w przewodniku napisali by się tam nie kąpać bo jest to miejsce żyje bardzo dużo rekinów. dziękuję, postoję... :)
Jestem zatem na Nuku Hiva, skąd do Was piszę.
Gdy wpływałam do zatoki moje stadko podpłynęło bardzo blisko burt „Tanaszy”, byłam jakby w bańce niebieskich wielkich ryb, akurat skończyła mi się bateria w aparacie i nie mogłam zrobić zdjęć, ale łezkę uroniłam ze wzruszenia, gdyż ryb było około 50 jak nie więcej, jedna przy drugiej, eskortowały mnie aż do końca zatoki co i rusz wyskakując z wody - żegnały się, tak myślę bo gdy rzuciłam kotwicę odpłynęły......