gdyby nie kilka spraw to pewnie wypłynęłabym we czwartek w nocy, ale warto poukładać sobie myśli zanim się wyruszy na ocean... w piątki „Tanasza” nie wypływa, więc wybieram się do Panamy w sobotę rano.
ciekawe, że zawsze jest coś do roboty na jachcie, człowiek „robi, robi” i tak mógłby z porcie z rok kolejny spędzić i pewnie by się nie wyrobił. znalazłam na to jedynie takie rozwiązanie - trzeba umieć wybrać do zrobienia tylko te rzeczy, które są najważniejsze, choć to wcale nie takie proste... p.s. jak wypisywałam kartki przyczłapał do mnie psiak, chciałam by pomógł mi lizać znaczki, a ten je zjadł:(
Wczoraj zabrał mnie na kolację Elvis, (brat J.J.'a) do zupełnie lokalnego baru pod chmurką. Swojsko, tanio, a że kurczaczek był moim pierwszym posiłkiem tego dnia (od rana byłam tak strasznie zabiegana, że nie miałam okazji się posilić) to wciągnęłam go zanim doniosłam do stolika :) Potem szybko zasnęłam na „Tanaszce” i obudził mnie rano Clyde (nasz przewodnik z lasu deszczowego). Przyszedł się pożegnać i przyniósł mi pięknie i apetycznie pachnącego ananasa, na podróż.
Razem pożyczyliśmy od „miejscowej” pani samochód, przenieśliśmy łańcuch z jachtu do samochodu - sama bym nie dała rady, zapakowaliśmy kanistry na paliwo i pojechaliśmy odebrać przesyłkę, czyli mój nowy aparat fotograficzny (pewnie z rok mi zajmie zanim nauczę się go obsługiwać:). Jest bardzo fajny i do tego czerwony:) Po drodze zatrzymaliśmy się w piekarni, chlebek z maniokiem Manihot esculenta Crantz (
26.05.09
W Polsce i niektórych innych krajach właśnie dziś przypada Dzień Matki - wszystkim Mamom ślę najlepsze życzenia!!!
postanowiłam dziś odpocząć... wysyłam więc materiały, „zrzucałam” zdjęcia, nadrabiam zaległości, pisałam artykuły, udzieliłam wywiadu, organizowałam sprawy dotyczące już Panamy i... resztę "relaksowania się" spędziłam przy silniku:)
(już działa! okazało się, że nabierał powietrza pobierając paliwo). „Tanaszka” wydaje się taka duża po wyjeździe gości...(trochę pusta?)
wczoraj J.J. zaoferował mi możliwość zatrzymania się w jego resorcie na jeszcze jedną noc, jakże mu dziękuję. Tym razem nacieszyłam się szerokim łóżkiem posłanym białą pościelą i gorącym prysznicem... ależ mi dobrze!
Powitałam nowy dzień listą tak wielu „rzeczy do załatwienia”, że nie wiem „w co ręce włożyć”. Muszę zatankować paliwo, zaprowiantować „Tanaszkę”, posprzątać jacht, złożyć...
Poniedziałek, 25.05.09
Dopiero odwożąc Roberta i jego opiekuna na lotnisko znalazł się moment by ich zapytać jak było w Londynie, gdzie zatrzymywali się na jedną noc w drodze na Karaiby. Robertowi najbardziej podobało się London Eye, gdzie w wagonikach zamocowanych na pewnego rodzaju pionowej karuzeli można obejrzeć Londyn z wysokości, choć ponoć mogło się kręcić szybciej :). Mimo, że pogoda była iście londyńska, wiele zobaczyli i serdecznie dziękują za gościnę Agnieszce i Sergiuszowi, u którego spali i który zaprosił ich na kolację. Andrzej powiedział, że badzo docenia fakt, że oboje znaleźli dla nich czas, mimo iż ich wizyta wypadła w środku tygodnia.
Droga, jaką jechaliśmy na lotnisko, była naprawdę przepiękna, wysokie góry położone tuż nad morzem i kręte ścieżki. Wodospad, choć nieduży, to znajdował się wewnątrz botanicznych ogrodów... sama byłam zachwycona! szum wody, miejsce położone było między bambusami ...
Niedziela, 24.05.2009
Wstaliśmy raniutko, Robert zawiózł mnie pontonem po świeże, jeszcze ciepłe bagietki. Nasz milusiński steruje silnikiem zaburtowym wręcz doskonale, nawet sobie myślę, że chyba musiał gdzieś to wcześniej trenować przed przyjazdem na Karaiby:)
zjedliśmy szybkie śniadanko na „Tanaszy” i ruszyliśmy w drogę - na zatokę, na sesję zdjęciową, a jakże! Robert wciągnął sam grota do połowy, potem kręcił korbą, w czasie gdy ja wybierałam koniec liny. Potem sterował jachtem pod żaglami, kiedy ja „byłam zajęta”. Tak jak i pontonem, jachtem Robert sterował wprost wyśmienicie. Zdecydowanie nadaje się na załogę i myślę, że jeszcze kilka dni i nie musiałabym jemu już nic tłumaczyć. Jest szybki w wykonywaniu komend i chętny do pracy przy żaglach, aż miło popatrzeć :)
Andrzej, w między czasie, był na pontonie obok jachtu i starał się bardzo nie zmoknąć na chwilowym deszczu. Dzielnie pływał wokoło nas,...
Sobota, 23.05.09
Dziś Robert widział węża boa, jaszczurkę zieloną i jeden pan maczetą rozłupał dla niego kokosa, więc pił mleczko i jadł miąższ kokosowy prosto z orzecha. (Tutejsze orzechy są inne aniżeli te, którymi zajadała się Karolinka na Wyspach Kokosowych). Robert mówi, że mleko miało smak gruszkowy. Właśnie siedzi na przeciw mnie i wypisuje kartki. Po śniadanio-obiedzie szybciutko udajemy się na wysepkę z plażą, i do basenu… Jutro przed wyjazdem chcemy zdążyć jeszcze zobaczyć wodospad, ponoć można pod nim popływać.
22.05.09
Robert rozpoczął dzień od wskoczenia do basenu, a później razem z Andrzejem pojechali zwiedzać wyspę. Zobaczyli ciepłe źródła i wulkan (Robert powiedzial mi potem, że bardzo mu się podobał)... wodospad obejrzymy pewnie dziś. Po drodze zwiedzili miejscowe wioski i stragany. Z opowiadań wiem, że widoki były niesamowite i mieli wiele przygód, poznali „tutejszych”, a Robert po drodze Andrzejowi śpiewał.
W między czasie ja popłynęłam „Tanaszką” z Elvisem (bratem właściciela JJ’Paradise) do zatoki Soufriere, tam odebrałam chłopaków z plaży (Robert oczywiście nie omieszkał być absolutnie mokry, gdyż dopiero co wyszedł z morza). Potem lokalną motorówką podpłynęliśmy do szczeliny w skałach i widzieliśmy tysiące wampirów - znaczy się nietoperzy. Na mnie zrobiły ogromne wrażenie i mogłabym tak na nie patrzeć i słuchać ich godzinami.
W drodze powrotnej do zatoki Marigot, gdzie jest nasz hotel, zastał nas zmrok, ale...
21.05.09
We czwartek popłynęliśmy wzdłuż wyspy, widzieliśmy piękną tęczę i tym razem Robert wziął tabletki na chorobę morską i wcale nie chorował. Po 2 godzinach pięknej żeglugi zacumowaliśmy w Marigot Bay. Robert pomógł napompować i zwodować ponton, wymieszać paliwo z olejem i popłynęliśmy przez zatoczkę na kolacje...
19.05.2009
dziś mieliśmy popłynąć na Dominikę, ale zdecydowałam, po porozumieniu się z Robertem, że wracamy na Św. Łucję. Dlaczego? bo „przelot” między wyspami to najpierw 16 godzin na morzu, a potem po intensywnym zwiedzaniu kolejne 24 godziny żeglugi (nie wiadomo przy jakiej pogodzie). Wróciliśmy więc nocą na Świętą Łucję - Robert tak głośno chrapał, że nasłuchiwałam czy aby coś się nie zepsuło na jachcie :) a ja sobie sterowałam prawie całą drogę bo... mając gości jakoś nie potrafiłabym się położyć... nie przywykłam do gości, za których jestem odpowiedzialna... i jest to dla mnie kolejne wyzwanie.
wpłynęliśmy do Rodney Bay około 5:00 rano (po ostatniej wizycie mechanika na „Tanaszy” z silnikiem coś jest nie tak, ale dajemy radę!). chłopcy od razu zasnęli, ja jeszcze popracowałam na komputerze, po czym po 2 godzinach wstałam by już móc zdążyć „pozałatwiać” sprawy. Roberta, po żeglowaniu, ciężko...
18.05.2009
Rano przestawiliśmy jacht (korzystając z uprzejmości gospodarzy mariny nie musimy płacić za postój), jeszcze sprawy imigracyjne (formalności związane z odprawą), śniadanko i samochodem na plażę!!! Właśnie na niej jesteśmy i obaj panowie sobie pływają w wodzie gdy ja do Was piszę.
p.s. Robert zdał egzamin na dobrego załoganta, trzymał się dzielnie, mimo że nie omieszkał oddać Neptunowi tego co zjadł przed wypłynięciem:)
po plażowaniu zwiedziliśmy rezerwat gdzie było między innymi pełno krabów (fuj :))i jak się okazuje zwiedzanie i odpoczynek to ciężka praca bo „padnięci” idziemy właśnie spać(Robert już śpi :)).
moje wrażenie z wyspy? Hm... zbyt mało czasu spędziliśmy na niej by ją naprawdę poznać, ale jak dla mnie ludzie tu zbyt mało się uśmiechają...
Wczoraj, w niedzielę wieczór, dopłynęliśmy na wyspę oddaloną od Świętej Lucji o 22 mile. Jesteśmy zatem na francuskiej wyspie - Martynika.
dowodzenie na jachcie przejął kapitan Andrzej i żeglowanie odbyło się przy dobrej pogodzie, fale nie były duże i świeciło słoneczko.
jak wpływaliśmy już do portu Le Marin zgasł nam silnik (jeden kabelek się rozłączył) i z pomocą pontonu oraz żeglarzy z sąsiedniego jachtu postawiliśmy jacht przy pontonie paliwowym. potem kolacja i spać, spać, spać!!!
Ocean pachnie rajem
St. Lucia, 11:00, 17.05, AD2009
Czwarty dzień na wyspie. Za chwilę wypływamy z Rodney. Dużo nowych przyjaciół, wrażeń i jak zwykle sto spraw i sto razy za mało czasu na nie. Karaiby to jednak Karaiby, więc... "easy maaaaan" ;) Postanowiliśmy się nie spieszyć, w końcu jesteśmy tu po to, aby odpocząć : Ideę tą bardzo szybko wbiliśmy do głowy także Nataszy, co w jej niekończącym się rejsowym zabieganiu nie było sprawą łatwą, ale za to pięknie teraz owocuje ;)
Robert to świetny chłopak, długo się rozkręca - jeśli kogoś nie zna, ale potem są setki pytań i opowieści. On cieszy się każdą chwilą, palmami, falami czy skokiem do basenu; ja, cieszę się jego radością. No dobra, oprócz tego, mi też się tutaj zwyczajnie podoba :) A raczej NADzwyczajnie.. :P
Za nami nurkowanie na morzu z butlami, zdobywanie basenów i skoki na trampolinie. Integracja kwitnie :) A teraz idziemy się napić... Coli :)
Więcej napiszemy...
16.05. 2009
„Medivet Rejs z Nataszą” się rozpoczął!
Po wielu godzinach podróży przez Atlantyk na Karaiby dolecieli moi wyczekiwani goście: Robert Rumak – podopieczny Fundacji „Mimo Wszystko” i Andrzej Trojanek – opiekun chłopca i przyjaciel mojego rejsu.
„Tanaszka” to pierwszy jacht, na którym Robert został zaokrętowany, podoba mu się, choć wyobrażał sobie, że jest większa. Na wyspie od razu przypadły mu do gustu palmy kokosowe: „bo w Polsce takich nie ma” :). Jedzenie, choć „inne” zasmakowało Robertowi od pierwszego posiłku – jada dużo i chętnie, choć nie ukrywa swojego rozczarowania, że na całej wyspie nie można dostać jego ulubionego soku jabłkowego :); bardzo podobają mu się karaibskie plaże, za to dziwuje się nieco, że na wyspie (kolejnej już!) samochody jeżdżą po drugiej stronie ;)
Choć z powodu swojej podróży Robert nie może chodzić do szkoły to o wagarowaniu mowy być nie może – wszyscy...
od czasu do czasu, chyba wszyscy mamy takie dni w życiu kiedy mało co nam wychodzi... no i właśnie taki dzień dziś mnie dopadł, więc nie będę się rozpisywać... bo jutro na pewno będzie "o niebo" (a to dużo) lepiej.
12.05.2009
dzisiejszy dzień miałam bardzo zajęty: wizyta u „żaglomistrza”, organizowanie mechanika, elektryka, łańcucha, bla, bla, bla... zapanował na "Tanaszce" WIELKI bałagan - bo ją sprzątam! i tak właśnie na niego spoglądam, na ten bałagan, skoro już zapanował i zastanawiam się czy kiedykolwiek było gorzej!? nawet powiem Wam, że jak przyszedł pan do naprawy samosteru to wystraszył się, że mnie ktoś obrabował wywracając wszystko do góry nogami :)
pojechałam jeszcze do niedalekiej zatoki Marigot, na szczęście padało i nie musiałam jechać znowu z moim znajomym jego motocyklem (Alleluja!). autobusikiem, przepełnionym kiwającymi sie głowami ludzi w takt wszechobecnego ducha reagge, dotarłam na rozmowę z JJ. Skierował mnie do niego Ivon, (którego spotkałam jeszcze w Kapsztadzie, i o którym Wam już wspominałam). J.J. jest człowiekiem, cieszącym się wielką estymą - mimo tego, że jest tu "Grubą Rybą" nie zapomina o...
11.05.09
ciągle zdarza mi się automatycznie patrzeć na chmury i zastanawiać się co ze sobą przyniosą...
zmęczenie chyba dopiero teraz zaczyna ze mnie schodzić...
znowu wyskoczyłam jak Filip z Konopii (ciekawe co tam robił?) pisząc Wam o tych cykadach... wiecie co to było? uwaga -- dada - to są żaby!!! dobre co? No, nie mogłam Wam o tym nie napisać, żebyście się nie uśmiechnęli :)
i jeszcze cos - wielkie wydarzenie dnia - poszlam do kina! uwielbiam chodzić do kina... tym razem dowieziono mnie tam motocyklem (dziękuję Rafaello!), ale jazda była tak szalona, że z zamkniętymi oczami ze strachu niczego na wyspie nie zobaczyłam...
10.05.09
wczoraj do snu lulał mnie śpiew ptaków i cykad… i brzęk komarów, chyba naprawdę zacznę wierzyć, że są powodem dla którego większość czasu spędzam na wodzie.
pierwsze śniadanie po przypłynięciu na ląd jest dla mnie zawsze bardzo specjalne, właśnie „siorbię sobie” dobrą latte i przejadłam się świeżą bagietkę z jajkiem... i czytam sobie maile i odpisuję, naprawdę dziękuję za wszystkie...
fajnie tu, zielono i niebiesko. i pełno lokalnych ludzi z dredami i czapeczkami w stylu „rasta” kolorowych bardzo... mają tu festiwal jazzowy na plaży, może uda mi się dziś pójść. na razie rozkoszuję się długimi prysznicami, sprzątam Tanaszkę, ileż prania się zrobiło (ciekawe skąd to?), a zaraz będę naprawiać samoster bo jeszcze wczoraj poznałam pana, który ma taki sam...
kawa, kawa, kawa… nawet koję na podłodze zrobiłam sobie tak niewygodną by nie móc głęboko zasnąć gdy kładłam się na parę minut odpocząć... na wypiętrzeniach terenu były ostre załamujące się fale, prąd wynosił mnie od wyspy, ciągle korygowałam kurs...
- widzę wyspę Św. Łucji! Widoczność słaba, ale jest!!!pełno kuterków rybackich.
-zatoka Rodney Bay jest fajna, osłonięta, dużo małych jachcików i jachtów na kotwicy...
-jestem! marina jest nowa, spotkałąm tu tylko bardzo miłych ludzi (wyobraźcie sobie, że kiedy opowiedziałam lokalnym władzom, że zawitałam na Św. Łucję w związku z akcją charytatywną zdecydowano odstąpić od pobierania opłat – bardzo dziękuję!)
- prysznic był boooooski!!!!!!!!!!!!!!
(takie „małe” rzeczy, a tak cieszą, hahaha)
5400 mil od Kapsztadu za nami...
p.s. ten rybak, o którym Wam wspominałam dwa dni temu, zapadł mi w pamięć, bo w taką noc jak wtedy, dwa statki...
8.05.09
zulu 1600,
pozycja: 13 23N, 059 24W
jeszcze 107 mil do celu
noc piękna, spędziłam ją przy instrukcji obsługi silnika. a tak, bo mi się jego przegrzewanie włączyło - znaczy się dobrze, że sprawdzałam lampki bo alarmu od La Reunion nie mam... najpierw, rzecz jasna go wyłączyłam. potem się zmartwiłam sytuacją. potem odczekałam aż wystygnie naprawiając moją lampkę czołówkę, której jak na złość nawet nie mogłam otworzyć by zmienić w niej baterie. no i poczytałam, poczytałam, pogapiłam się na szkice jakieś i wcale nie mądrzejsza zaczęłam grzebać tu i ówdzie... na razie działa. Będzie „git”, bo już więcej nie zdzierżę:)
w dzień land-ho! widzę Wyspę Barbados po mojej lewej burcie!
7.05.09
zulu 1600, 12 28N, 057 47W
aha, pełnia się zbliża, więc i silniejszy wiaterek. Ten sam rybak, który niemalże na mnie wpłynął (obudziłam się przez zły sen i wyjrzałam na zewnątrz) przyznał, że mało co widać przez te fale... i że nieźle nam „duje”, a poza tym mam „wypatrywać małych rybackich łódeczek niedaleko Barbados (...)” - to mnie „gość” pocieszył, aż całą noc nie spałam, a rozglądanie się dookoła, to wyczekiwanie na fale by mnie wyniosły wyżej i by odsłoniły horyzontu troszkę, ehhh....
wiecie co mi sie marzy?
marzy mi się kilka dni w jakimś SPA, czy coś…, miejsce gdzie jest bezpiecznie, gdzie robią masaże, maseczki, odżywki na skórę, paznokcie i włosy… i duże wygodne łóżko z białą pościelą i dobra kawa do śniadania... ach, tak mi się marzy kilka dni w takim miejscu...
6.05.09
zulu 2100,
środa, 11 43N, 056 35W
w nocy zarefowałam i tak mocno zasnęłam, że nie poczułam, że niestety po szkwałach prędkości spadły do tak marnych, że obudziłam się zupełnie wściekła na siebie... wieczorem ptaki przelatywały nad masztem, potem siadły na wodzie zaraz obok Tanaszki i jak od nich odpływała to znowu podlatywały i siadały obok, tak bliziutko, w oczy mogłam im popatrzeć. fajnie.
5.05.2009
zulu 1700,
pozycja: 10 42N, 055 01W
nie dość, że zimno wieczorami (noszę kurtkę), to kto by pomyślał, że przez rybaków stanę się zwierzątkiem nocnym. wiatr zachodzi coraz bardziej od rufy.
w nocy widziałam światło przed sobą, czuwałam i po krótkiej chwili zniknęło z czasem; sama siebie przekonałam, że mi się wydawało. ale wstawałam bardzo często, żeby go wyszukać i w końcu niestety zasnęłam na dobre... i obudziłam się mając je już od strony rufy. Dobrze, że zmieniłam nieco kurs... woda bardziej zielona, pachnie bałtycko...
4.05.2009
zulu 1400;
pozycja: 09 49N, 0 53 16W
przeczytałam dziś:” Lubię pracę. Praca mnie fascynuje. Mogę siedzieć i patrzeć na nią godzinami :)
jakiś szkwał, jakieś kutry rybackie, statki … te sprawy; nic nowego.
nowe natomiast jest tajemnicze zniknięcie mojej brazylijskiej opalenizny jak się wyszorowałam po pracy przy silniku... (a taka byłam z niej dumna :))
3 maj
zulu 1700.
moja pozycja: 09 11N, 051 50W
cieknie mi gdzieś olej z silnika. niedobrze. spędziłam więc dzień przy silniku, przy zęzie, przy naleśnikach!! wiatr się wydmuchał nieco, mimo, że ranek przywitał mnie czarnymi chmurami i deszczem. nie spałam calusią noc, bo pełno tu kutrów, ale już chyba opanowałam metodę ich omijania: w dzień biorę je z lewej burty, a w nocy jak dryfują z prawej (długo by tłumaczyć). trochę jest też statków, ptaków, latających ryb, nieco dryfujących śmieci w wodzie. mam dziś dobry dzień, choć prędkości nie są idealne.
2.05.09.
zulu1300, pozycja: 08 35N, 050 37 W
jeju, czy ktoś mógłby wynaleźć jakieś światła dla rybaków, gdy pracują na deku, żeby przez swoje białe światło widzieli coś dookoła albo lepiej jeszcze, żeby ich światła czerwone i zielone były jakkolwiek widoczne? bo najadłam się niezłego strachu wczoraj...
później uratowałam latającą rybkę spychając ją szufelką do wody...
a dziś jak wyszłam rozejrzeć się dookoła kolejny rybak był ode mnie jakieś 50 metrów. na szczęście była ładna pogoda i mnie widział i o dziwo (!!!) trzymał wachtę na radio. Brawo dla tego pana z Trynidadu! choć poinformował mnie, że przede mną jeszcze co najmniej 5 rybaków tylko z jego macierzystego portu mam do ominięcia...
Pozycja: 07 54N, 049 08 W
pierwszy maj...
Pamiętam jak stało się w kolejce za lodami, wybierając w myślach, jakie smaki kulek będzie się zaraz jadło...a potem jadło się je tak, by wystarczyły na jak najdłużej...
No nie powiem, chętnie pospacerowałabym z górą lodów po usteckiej promenadzie... a tak... dni nieco się zlewają, dziś obudziłam się do pogody takiej, że chciałam od razu na powrót zamknąć oczy i spać... Dopóki nieco wiatr by nie odpuścił i ciemne chmury już nie straszyłyby tak bardzo...
Zrobiłam kawę, sprawdziłam żagle, nawigacje, jakie autopilot ma obciążenia...
Nieco posprzątałam by zająć myśli... Na ich rozweselenie mam naokoło coraz więcej różowych meduz - chyba najbardziej różowe "rzeczy”, jakie w życiu spotkałam. Piękne.
Wyczaiłam także pewną zależność: zawsze jak potrzebuję płaskiego wkrętaka to w torbie przeważnie znajduję wyciągając po kolei krzyżakowe (i na odwrót). Wręcz niezawodna...
30 kwietnia
zulu 1900,
moja pozycja: 06 51N, 047 39W
hm. Siadłam, żeby coś Wam napisać, ale nie wiem co. co chcielibyście wiedzieć?
Wczoraj przypadała rocznica zakończenia swojego samotniczego rejsu prez Leonida Teligę. W roku 1969 jako pierwszy Polak w historii zakończył swoją wokółziemską podróż na jachcie "Opty".
moja noc nie należała do przyjemnych, ale już się przyzwyczaiłam (chyba). przebrałam owoce, część poszła za burtę, ale i tak się nieźle trzymają. niektóre jabłka są jeszcze z Kapsztadu! Szkoda, że nie zabrałam więcej biltongu z Republiki Południowej Afryki - to taki specjał lokalny - suszone mięsko; było pyszne, ale się skończyło :(
a przede mną jeszcze jakieś 9 dni na morzu...