Dziś wcześnie rano miałam gościa na pokładzie – panią dziennikarz z lokalnej gazety. Bardzo ucieszyła mnie ta możliwość raz jeszcze podziękowania wszystkim osobom z Vanuatu, które pomogły mi w czasie mojego pobytu na Efate. Zaczynając od początku:
The Yachting World Marina, Elsie, która zarządza mariną zaoferowała mi cumowanie przy keji, abym miała lepsze warunki do pracy na swoim jachcie. To było naprawdę wspaniałe i za to jestem jej szalenie wdzięczna, gdyż w innym przypadku, gdybm zatrzymała się na kotwicowisku takie naprawy byłyby praktycznie niemożliwe. Już pierwszego dnia kiedy przypłynęłam obsługa mariny Yachting World była bardzo pomocna. Chociaż Elsie nie było wtedy na Efete, a teraz także nie mam szczęścia podziękować jej osobiście, upewniła się, że wszyscy w porcie się mnie spodziewali. Pracownicy mariny pomogli mi dopłynąć do miejsca postoju, łącznie z tym, że pomogli mi przycumować jacht do brzegu, przynieśli także deskę, po której mogłam schodzic na ląd. Wszystkie te czynności wykonywali z uśmiechem na twarzy i łatwością, która dowodziła ich ogromnego doświadczenia. Marina była piękna i położona blisko głównej ulicy miasta. W zatoce znajduje się wiele miejsc do cumowania jachtów odsłoniętych od wiatru małą wysepką. Na wyposażeniu znajdziecie przyjemne łazienki i toalety, można skorzystać z usług pralni, która zadba, aby nasze ubrania były wyprane i wyprasowane już na drugi dzień. Udostępniono mi nawet adres, abym mogła otrzymywać przesyłki. Pracownicy mariny pomogli mi również przy odprawie kwarantannowej czyniąc moje życie łatwiejszym. Jestem bardzo zadowolona z ich serwisu. www.yachtingworld-vanuatu.com
Informacja dla osób, które zdecydują się dotrzeć tutaj żeglując. Na mapach nie znajdziecie zaktualizowanego oznakowania świetlnego. Nie ma już dwu czerwonych, zamiast nich znajdziecie białe i zielone. Ponadto, latarnia Pango Point nie działa od wielu lat, dlatego sugerowałabym wpływanie do portu za dnia.
Kolejną osobą, o której chciałabym Wam opowiedzieć jest Komandor tutejszego Klubu Zeglarskiego (Cruising Yacht Club of Vanuatu), Pan Ross Wilson. Mieszka na wyspie od ponad 24 lat i jeśli się nie mylę, jest komandorem klubu od ponad 17. Klub jest cenionym miejscem wypoczynku z przygotowanym miejscem do grilowania oraz barem, gdzie po regatach serwowane sa zimne napoje. Tutaj organizowane są długodystansowe międzynarodowe regaty, a w każdą niedzielę przeprowadzane są regaty krajowe. Ross przedstawił mnie wielu osobom oraz pokazał mi okolice. Dziękuję Ci za pomoc tamtego poranka. (On wie, za co)
Pozwólcie, że opowiem Wam teraz o Moorings Hotel. Jego menedżer Brian, był na tyle wspaniałomyślny, że zaproponował mi kilkudniowy pobyt w bardzo, ale to bardzo fajnym suite’cie. To było jak prezent z nieba. Piękne, duże, miękkie i suche łóżko oraz gorący prysznic po ponad miesięcznym pobycie na morzu... to coś, czego nie potrafię nawet opisać słowami. Pokój znajdował się na lagunie, udekorowany był swieżymi kwiatami, miał drewnianą werandę i w oknach siatki na komary! To było naprawdę wspaniałe, mówię Wam. Mogłam nareszcie użyć lodówki pierwszy raz od bardzo dawna oraz wykąpać się w basenie, który był zaraz obok mojego pokoju. Po zwiedzeniu okolicy, śmiało mogę powiedzieć, że ten hotel był najfajniejszym miejscem do zatrzymania się. Perfekcyjna lokalizacja w lagunie, nie był to wielki hotel i dzięki temu miał swoją atmosferę. W ogrodzie znajdowała się przyjemna restauracja i otwarty bar. Dla poszukiwaczy rozrywek zorganizowano także klub nocny, gdzie można potańczyć. Gdybym kiedykolwiek wybierała się na Vanuatu raz jeszcze, niewątpliwie byłoby to miejsce gdzie bym się zatrzymała. Kolejną rzeczą wartą podkreślenia jest fakt, że oferują pokoje o wysokim standardzie w niewygórowanej cenie. Jeśli udajesz się na Efate koniecznie tam zajrzyj! www.mooringsvanuatu.com
Ale wracając do mojego żeglarskiego życia...
Następnego ranka po moim przypłynięciu na Efate, spotkałam Grega, Leanne i ich pięcioletnią córkę Georgię. Zaprosili mnie na wspaniałe śniadanie, kawę i suche ciuchy. To było bardzo wyjątkowe. Będę pamiętała ten kubek kawy zawsze. Moi gospodarze mieszkają na pięknej łodzi żaglowej nazwanej „Liahona” (czyli pierwszy kompas jaki bogowie podarowali człowiekowi). Vanuatu bardzo im się podoba, więc myślą o pozostaniu tu na dobre. Greg lubi serfowanie, więc nie zdziwiłabym się, gdyby kiedys otworzyli tu pensjonat dla serferów. Kiedyś Greg pracował na północy Australii dlatego miał mapy, które chciał mi podarować i podzielił się cennymi informacjami o tym kawałku świata. Dodatkowo przedstawili mnie wśród innych jachtów kontaktujących się ze sobą pomocą radia VHF. Dzięki temu, już następnego dnia wiele osób odwiedziło mój jacht oferując rozmaitą pomoc przy naprawie mojej „Tanaszy”. Rusty, Pamela i Alan, wnieśli ze sobą na mój pokład swoje narzędzia, umiejętności i czas. To było nieprawdopodobnie miłe z ich strony i jeszcze jakby tego było mało zaprosili mnie także na śniadanie. Życie jest wspaniałe, nieprawdaż?
Niedługo po tym poznałam Matt’a, jego żonę Lindę i ich małą córeczkę Lili – dobrych przyjaciół moich nowych znajomych z jachtu „Liahona”, naprawdę cudownych ludzi. Matt ze swoją rodziną pomogli mi przy jachcie i zaprosili na wyśmienitą kolację na swoim jachcie. Gospodarz okazał się być zawodowym szefem kuchni, a jego małżonka obdarzona niezwykłym talentem kulinarnym, więc możecie sobie wyobrazić jak wyglądało nasze jedzonko. Pewnego dnia Matt naprawiał swój furler i okazało się, że jedna część tego systemu była wykonana w Polsce! Nie mogłam w to uwierzyć. Opowiedzieli mi także o swojej podróży do naszego kraju i o wizycie w Auschwitz wiele lat temu, w czasach kiedy nie odwiedzało nas jeszcze tak wielu zagranicznych turystów. Matt także jest samotnym żeglarzem, jego żona przylatuje do niego w czasie postojów i wtedy spędzają czas naprawdę razem. Cóż za wspaniały pomysł, nie sądzicie? Być całkowicie wolnym, ale jednocześnie mieć swoich najbliższych. Niech no ja się nad tym zastanowię...
Pytacie jacy są autochtoni... Są ciemnoskórzy i mają na ustach ogromny uśmiech każdego dnia od wschodu do zachodu słońca. Nawet się zastanawiałam kiedyś czy oni kiedykolwiek się złoszczą? Gdy mija się ich na ulicy patrzą prosto w Twoje oczy i pozdrawiają Cię. Mówią między sobą językiem bislema, ale porozumiewają się także po angielsku, niektórzy znają język francuski. Zdają się być bardzo ciekawi tego skąd pochodzisz i dokąd się udajesz. Z czasem, w trakcie rozmowy wykazują szczegółowe zainteresowanie krajem Twojego pochodzenia. Spotykałam się z pytaniami o Polskę bardzo często.
Jako przykład gościnności ludności tubylczej mogę Wam opowiedzieć o Danie i jego Pacific Internet Cafe. Kafejka internetowa znajduje się w Port Vila, o krok od mariny. Z tego co się zorientowałam, a uwierzcie mi szukałam taniego internetu, jest to miejsce bezkonkurencyjne. Możesz przyjść ze swoim własnym laptop’em i podłączyć się bezprzewodowo. Można tutaj także zjeść niedrogo super śniadanie i lunch. Na przykład za 350 vatu (w lokalnej walucie odpowiednik USD3.5) dostaniesz duży talerz warzyw ze stekiem bądź omlet z mięsem, łyżką ryżu i sałatką. Głodnieję na samo wspomnienie. Dan wykazał zrozumienie dla mojej czasochłonnej pracy nad stroną internetową wyprawy i zgodził się podliczyć mnie ulgowo. Dziękuję Ci bardzo. „Tu mas” jak mówią w języku bislema.
Pewnego dnia spotkałam Marię. Moja nowa znajoma trudniła się wytwarzaniem leków z roślin uprawianych przez siebie i podlewanych wodą deszczową. Ponieważ nie ma lodówki całe jej laboratoruim to zaledwie kilka butelek i kanistrów. Każdego dnia przygotowuje swieże soki z roślin uprawianych w jej ogrodzie, aby leczyć ludzi. Tak wiele moglibyśmy nauczyć się od tych ludzi... Używają koszy z liści do noszenia zakupów, oleju z palm kokosowych do silników... Z pewnością moglibyśmy także nauczyć się od nich wesołego sposobu bycia wobec innych... Zacznę swoją naukę od przesłania Wam wielkiego uśmiechu już teraz!
Kiedy moja praca była zrobiona mogłam się rozejrzeć po wyspie za rzeczami, które chcialabym Wam pokazać. I wtedy poznałam Michelle. Ona i jej mąż prowadzą czartery łodzi rybackich i z mojej obserwacji wynika, że naprawdę wiedzą co robią (mieli prawidłowo oflagowaną łódź!). The Crusoe Fishing Adventures (www.crusoefishing.com.vu) zaprosiło mnie na jednodniową wyprawę na połów ryb. Tego dnia najlepszą częśc połowu pożarły nam rekiny, ale mimo tego cały dzień okazał się prawdziwą przygodą i dobrą zabawą. Mają do dyspozycji trzy najwyższej klasy łodzie, a w swojej ofercie kilkudniowe wypady wędkarskie z mieszkaniem na pokładzie, które pozwalają na bardzo dokładne poznanie archipelagu. Szczycą się swoimi wiernymi klientami, ktorzy wracają do nich na wędkowanie rok w rok. Co chyba najlepiej świadczy o ich serwisie. Taka wyprawa z nimi to fajny sposób na poznanie innych ludzi, podzielenie się własnym doświadczeniem oraz pobranie lekcji od lokalnych ‘rybaków’ jak powinno się łowić ryby.
Za pośrednictwem Michelle poznalam Eloise, bardzo piękną i intersującą osobę. Kiedyś przejechała Francję wierzchem, a teraz ma swoje Seahorse Ranch (Ranczo Konik Morski) na wyspie Efate. Cóż za miejsce! Możesz dosiąść konia i popędzić galopem po plaży oraz w płytkiej wodzie laguny. Wieczorami często organizowane są tam pokazy tańca z ogniem, naturalnie w przedstawieniu uczestniczą także konie. A w piątkowe wieczory, przy odrobinie szczęścia, można zjeść pysznego burgera przy barze, który okazuje się być stajnią, bo tam stajnia przeobraża się w najsłodszy bar położony między drzewami. Widzieliście kiedyś konia w barze? Ja widziałam, właśnie tam.
Teraz czas na historię Nikolasa. Złożyłam mu wizytę pewnego dnia, niezwykła postać, prawdziwy artysta. Spotyka się z ludźmi, pozwala im rozsiąść się wygodnie i opowiada historie. Rozmawialiśmy po polsku, angielsku, francusku i rosyjsku (tzn. on mówił, ja słuchałam) Zrobiłam nawet film dla telewizji kiedy opowiadał o swojej wizycie w Polsce w związku z jego wystawą sprzed wielu lat. I wtedy okazało się, że w jego sklepie czekała na mnie przesyłka. Pięknie opakowany, zawinięty kokardą obraz namalowany przez jego partnera. Ten prezent to nie przypadek, to był obraz, który oczarował mnie w domu Nikolasa podczas naszej pierwszej wizyty kiedy zaproszona zostałam na lunch. Podarował mi także własnoręcznie malowany sarong, taki piękny, to było baaardzo miłe.
Wszystko to jednakże nie byłoby możliwe bez wsparcia Panów Krzysztofa Kamińskiego (
www.inter-proauto.com) i Andrzeja Płócienniczaka (
www.mywdt.com ), którzy wsparli mnie finansowo zwłaszcza podczas tego postoju. Pomogli mi sfinansować naprawy „Tanaszy”, w tym niezbędne części, zaprowiantowanie, zakup nowego komputera, gdyż stary odmówił współpracy. Dziękuję Wam bardzo. Notabene, okazało się, że kiedy oddałam stary komputer do naprawy, to w serwisie wymontowano mi z niego większość części, i chyba w prezencie na odjezdne oddano mi jego obudowę. Miło z ich strony, nieprawdaż?