4/11/2008
Wypływam z Reunion. Machają załogi jachtów, które tutaj jeszcze chwilę zostają, potem piękne widoki wzdłuż brzegu wyspy. Niedaleko ‘idzie’ jacht "Surazo" moich chilijskich przyjaciół, zmierzamy w tym samym kierunku - do Durbanu, w Południowej Afryce. Umawiamy się na kontakt radiowy później w nocy. Płynę. Wiatr jest w nos i mam krótkie, strome fale. Nie jest komfortowo, nie podoba mi się jak Tanasza to znosi. Idę refować, spoglądam w stronę moich kamratów. O, też refują. Hmm. Jakoś tak dziwnie. Eeee, moze to jakaś chilijska specjalność manewrowa. Może wyciągnąć lornetkę... chwileczkę, gdzie to ona jest? Nie, jakby coś było nie tak, to by zawolali na 16-stce. Kurcze, ale po co refując ściągnęli całego grota??? Słyszę wywołanie- stracili swój grot maszt! Nie są daleko, za moment jestem przy nich. Nic im nie jest. W porządku. Fale miotają nami strasznie, gdy dwu Luis’ów stara się zebrać żagiel, zatkać dziurę w pokładzie, zebrać to co zostało z masztu. Jestem obok, gdyby czegoś potrzebowali. Gotowe. Wracamy. Ja tez? A no tak, przyjażń przychodziwraz z odpowiedzialnością. Ich jacht jest stary, nie mają już świateł nawigacyjnych,ich silnik rzadko kiedy działa (i prawie staje przed wejściem do mariny). O 0200 w nocy przywiązujemy się w miejscu dla dużych statków, ogarniamy bałagan, robię im kolację i zanim wychodzą z mojego jachtu zasypiam.