13.02 S; 105 34 E. 1830 czasu darwińskiego, wtorek.
Pogoda się ”naburmuszyła”. Żagle niosę malusie, a i tak łódce nieźle się dostaje. Wszystko wylatuje z szafek, ciężko się poruszać... chmury, deszcz, szkwały, fale przelatują przez pokład - istnie jak w Conradowskich opowieściach. Jedna z tych fal, taka z białą grzywą, wpadła do messy: zamoczyła mnie, materac i zalała kambuz, na szczęście komputer mój jest zawsze oslonięty. Przed chwilą minęłam dużą kulę rybacką (bojkę z sieci). Ogromna była, tak sobie dryfowała, bez zmartwień.
Dokonałam przykrego odkrycia. Otóż, do półki z książkami dostała się woda.  Zniszczyła mi kilka z nich kompetnie, kolejne staram się odratować odklejając kartka po kartce... niech schną. chcę z nich czytać opowieści...

Myśl z nocy: takie czarne te chmurzyska są, że z łatwością można sobie wyobrażać z nich jakieś postacie. To superman skaczący z okna, to piesek pod drzewkiem... czasem sobie myślę, choć nie wiem skąd to się wzięło, że jak na nie patrzę to nie przyniosą mi nic groźnego, że będę bezpieczna tak długo, jak będę je obserwować... muszę się położyć, skoro mogę. trzeba mi odpocząć, bo nigdy nie wiadomo kiedy znowu będę mogła zasnąć i przez jak długo będę mogła spać...
<< poprzedni post wróć do listy następny post >>