18 - 09 - 2007
Wczoraj miałam smutny poranek. Jakoś tak po wypłynięciu najlepszych przyjaciół czuje się taką pustkę, gdy miejsca po ich jachtach są wolne. Zawsze mówiłam, że lepiej wypływać pierwszemu, nie czuje się tego tak mocno. No więc od rana wzięłam się do pracy. Wytargałam moje mapy by prześledzić palcami clałą moją kolejną podróż. Vanuatu - Wyspy Kokosowe. Na stoliku obok jachtu leżą sterty dużych placht papieru, niestety okazało się, że niekoniecznie tych, które potrzebuję. Zamówiłam je przed wypłynieciem z Hawajów drogą pocztową. Niech no Wam przypomnę, że Hawaje to też wyspa i wszystko trzeba ściągać albo statkami albo samolotami. Moje mapy przylecialy samolotem z Florydy i doszły w ostatni dzień przed moim wypłynieciem. Nie bylo okazji dokładnego przejrzenia tego co zawierała przesyłka z tubą. To był mój bląd. Ale zbieram żniwo z pochyloną głową, bo naprawdę spieszyłam się obligowana pogodą i robiłam co mogłam, żeby jak naszybciej wyruszyć. Jednakże teraz okazało się, że dwie mapy nie zostały mi przesłane i mam mały problem. Przecież mam c-mapy powiecie. Tak, ale nie chciałabym polegać jedynie na komputerze. One potrzebują elektryki, a co jeśli słońca długo nie będzie i nie będę mogła ich naładować, a mój silnik, tfu tfu tfu, zaszwankuje? Mapy papierowe muszą byc i już. w Cieśninie Torresa nie ma miejsca na pomyłki.
No więc to był smutny dzień podwójnie. nie wstydzę się przyznać, że łezka mi poszła jedna czy dwie... i wówczas widzę Max, mój sąsiad z jachtu Safina, Niemiec, przychodzi do mnie z dwoma kubkami gorącej kawy, śmietanką i dużym uśmiechem. I słońce wyszło, i za moment jedliśmy razem przy moim jachcie świeże owoce okraszone jego ‘domowej roboty’ jogurtem. Żyć nie umierać i nie ma czasu na smutki. Ale chciałam Wam powiedzieć o tym jogurcie. Mam wrażenie, że to jego pasja, którą usilnie stara się mnie zarazić, pewnie po to bym o nim nie zapomniała. Odcumować i uciekać nie mogę bo mam jeszcze trochę przygotowań, więc być może się okaże jutro, że zostałam niejako zarażona i będę robiła własny jogurt przepisu Max’a. Oto on: mleko w proszku wymieszać z wodą, ale w mniejszej proporcji niż mówią na opakowaniu. Jeden kubek mleka, dwa i pół kubka wody. Zagotować mieszając często, poczekać aż trochę ostygnie. Sprawdzać temperaturę wkładając swój palec i jeśli możesz wytrzymać wtedy jest juz wystarczająco chlodne. Dodajesz stary jogurt własnej roboty, tylko troszkę, by wprowadzić bakterie, mieszasz. Następnie wkładasz michę z przygotowaną mieszanką do pomieszczenia silnikowego gdzie jest najcieplej. (teraz wiem dlaczego jego silnik tak często jest włączony :). Jogurcik robi się przez 3 godziny, im dłużej zostawisz w cieple tym bardziej kwaśny będzie. Jeśli zostawisz wystarczająco długo, to otrzymasz serek własnej roboty wg przepisu Max’a. Obwijasz papkę ściereczką, wyciskasz wodę i oto proszę. Do włożenia do lodóweczki przetwory mleczne van Max gotowe! ‘na szczęście nie mam lodówki’ - se myślę, ale Max wydedukował, że w takim razie będę robiła małe porcje co drugi dzień... jakże cudownie. :), choć muszę przyznać, że smakuje bardzo dobrze na śniadanko ze swieżymi owockami, tylko kiedy ja znajdę czas na gotowanie i tym bardziej gdzie ja wetknęłam swoje mleko w proszku?!

Max z jachtu Safina. Samotny żeglarz od 20 lat.
<< poprzedni post wróć do listy następny post >>