13,14,15,16,17 kwietnia 2009
od razu zabrałam się za robotę. napompowałam ponton i silnik zaburtowy nie działał... okazało się (po alpejskich wyczynach „naprawczych”), że – uwaga! - nie otworzyłam dopływu paliwa :) super jestem, co? potem naprawiłam przeciek z pomocą brazylijsich żeglarzy, potem odprawa, jakoże nie planowałam tutaj stawać nie musiałam płacić za postój, a wyspa nie jest wcale tania.
potem jogurt!!!!! wypiłam naście małych buteleczek. potem znalazłam elektronika Paulo i naprawiliśmy pompę zęzową (biedak, w miedzy czasie wychodził na deck i rzygał, ale twardo wracał i reperował), potem znalazł mi chyba jedyny dostępny na wyspie głośnik i mam muzykę!!!
wczoraj też przypłynął tutaj samotny żeglarz Francuz,przeplynięcie 300 mil zajęło mu dwa tygodnie bo nie ma silnika, a wiatru było jak na lekarstwo... fajnie tak się nie spieszyć...
w nocy spałam na deku pod gwiazdami, rano obudził mnie plusk delfinów, w drodze na ląd mijałam zółwia. wyspa jest przepiękna! Myślę, że to moje ulubione miejsce ze wszystkich jakie odwiedziłam w mojej wokołoziemskiej podróży!!! park wpisany na listę UNESCO, akurat teraz jest sezon i rzadki rodzaj żółwi wychodzi na plaże składać jaja - idę tam jutro z nimi popływać. Zielono jest bardzo, malusie uliczki przepełnione kafejkami, konisie pasą sie przy drogach, miasteczko „żywe” do późnych godzin nocnych, bardzo bezpiecznie. Ludzie sa bardzo bardzo życzliwi i śliczne kobiety wszędzie chodzą w strojach kąpielowych :)
dzisiaj łańcuch kotwiczny się zerwał i „Tanaszę” zdryfowało na ocean (widać bardzo lubi tam być... i się uwolniła „skubana”). nie byłam wówczas na pokładzie, ale jakiś rybak zadzwonił na radio do kapitanatu, a oni samochodem jeździli po wyspie i aż mnie znaleźli - bo wysepka malusia - ma tylko 7 km długości. Przyciągnęliśmy „Tanaszkę” na bojkę, a jutro pan nurek z
www.atlantisdivers.com.br będzie szukał na dnie mojej kotwicy, bo ja tam nie zanurkuję - boję się rekinów. Firma ta zrobi to za darmo, bardzo miło z ich strony przyznajcie.
naprawdę jestem bardzo szczęśliwa, że tu jestem. autopilot ugrzązł w Sao Paulo i nie dotarł jeszcze, więc czekam. jak zawsze wiele spraw, ale mogę liczyć na pomoc życzliwych osób. Leonardo, właściciel muzeum rekina i artysta, choć słowa po angielsku nie mówi (mało kto zresztą tutaj) pomaga mi bardzo we wszystkim: przy przewiezieniu tanków z paliwem czy z wodą, itd.
wczoraj też było oberwanie chmury, a ja zostawiłam otwarte okno, wszystko mi zalało, ale i umyło zarazem, hahaha, a ja zapomniałam klapek i tak łazikowałam po wyspie w błotku i deszczu boso, ale tutaj nikogo to „nie rusza”, stopem da się wszędzie dojechać, a jeżdżą takimi otwartymi niziutkimi jeepami. i tak podróżując spotkałam rodzinę izraelską i zabrali mnie na przepyszną kolację, na pamiątkę dostałam także apaszkę z flagę brazylijską. fajnie.
no, to nie znaleźliśmy kotwicy bo mułu dużo i trzeba odgarniać. jeszcze jutro będziemy próbować. a spaliłam się tak słońcem, że dziś to na raczej pleckach nie pośpię. i komary to tutaj zdają się nie ruszać miejscowych, ale ze mnie to krew piją równo, równiusieńko.