A wiecie, że ten piękny, stary żaglowiec, przy którym robiliśmy sobie zdjęcia z Robertem to jest ta słynna „Black Pearl” z filmu „Piraci z Karaibów? No, to już wiecie, a zdjęcie możecie sobie obejrzeć w galerii na mojej stronie! (Robert na Karaibach).
zanim wypłynęłam, zdążyłam sobie nieźle spalić słońcem plecy ładując ponton na jacht... teraz mam niezłe dreszcze, chyba dostałam gorączki z tego wszystkiego.
wypływam bez mojego ulubionego narzędzia - super tool'a, mam nadzieję, że komuś był bardziej potrzebny niż mnie. Zwykle Elvis, do którego byłam przycumowana dbał o bezpieczeństwo moje i mojego jachtu (pomagał nam także kiedy gościł na „Tanaszy” Robert: przybliżał dla niego jachty tak, aby ten mógł przejść bezpiecznie, dał nam wodę, zamykał nasze „ okna” gdy przychodził deszcz a nas akurat na jachcie nie było... ) ale czasem z łódki schodził, a ja mój „super tool” (czyli moje narzędzie typu 15 narzędzi w jednym, na jachcie to prawdziwy niezbędnik) musiałam zostawić na deku... a miałam go już tak długo, nawet spadając kiedyś z masztu nie wypuściłam go z ręki (tak byłam do niego przywiązana!)... szkoda mi bardzo; choć nadal uważam, że nie trzeba, albo wręcz nie powinno się zamykać jachtu – ja, sama dla siebie, potrzebuję wierzyć, że ludzie są uczciwi...
aaaa, no jeszcze w noc przed wypłynięciem, szczur posilił się moimi zapasami na drogę. a tak się cieszyłam na ten wędzony kawałeczek sera żółtego, który kupiłam. zjadł mi też chleb i czekoladę i zupkę chińską i Prince Polo. na nowe zakupy nie było czasu, niestety. Czy morał z tego taki, żeby nie odkładać jedzenia na potem skoro można zjeść od razu? .
moje ostatnie wspomnienia z lądu dotyczą zaprzyjaźnionych Kanadyjczyków, których spotkałam zupełnie przypadkiem w piekarni i którzy zaprosili mnie na swój katamaran w zatoce. Robert - właściciel jachtu, dama jego serca Shawna, ich przyjaciel Karl i załogant Nick, przyjęli mnie jak rodzinę, spędziliśmy razem cudowny czas; mogłam odpocząć przed podróżą. bardzo tego potrzebowałam, zejść na chwilę z jachtu, „oczyścić” myśli, popływać raniutko w wodzie... dziękuję Wam za gościnę. dostałam od Shawny także czapkę... na pewno będę ją nosić - zrobię zdjęcie to zobaczycie dlaczego!
pierwszy dzień na wodzie najnormalniej „przespałam”, starałam się czytać coś ze świeżego zapasu książek, ale co strona to zasypiałam.
p.s. gdzieś zniknęło mi lusterko. ciekawe ile czasu kobieta może wytrzymać bez lusterka nawet najmniejszego...?
im więcej żegluję samotnie tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mimo tego, iż uwielbiam to co robie, to coraz częściej chciałabym znaleźć się w czystym, dużym łóżku, wtulona, bezpieczna...
pogoda pomiędzy Wenezuelą a Kolumbią nie rozpieszczała mnie. Wiatr zerwał reflektor radarowy, jedna fala położyła nas na boku tak, że zerwała się kuchenka, a ta spadając zerwała szafkę okrywającą główną baterię. Wszystko było mokre w środku. od dziś poprawa w pogodzie. Przede mną jeszcze 450 mil do Panamy.