10 listopad, poniedzialek chmury ze szkwałami i deszczem. to stąd wiatr, to stąd, trzeba dopasowywać żagle non stop. to refować, to dokładać, a to znowu jest wiatru zbyt mało żeby iść. fale to absolutny bałagan. nie można się zdrzemnąć na moment. kolejna kawa.
statek przeszedł jedną milę ode mnie. zielony z kolorowymi kontenerami. fajnie wyglądał.
tuńczyki skakały przez jakiś czas radośnie, ale żaden nie chciał wskoczyć sam na pokład, obrać się i usmażyć. (i tak leniuch pospolity obchodzi się smakiem).
później:
bardzo stresujące – w jednej minucie Tanasza idze pięknie, a zaraz (to taka duża bakteria) potem chce robić zwrot przez rufę bo wiatr wariuje... wieczne wariacje „wietrzne” czy „wiatrowe”, nawet Bach by się nie powstydził... Świeć Panie nad jego duszą.