19.05.2009
dziś mieliśmy popłynąć na Dominikę, ale zdecydowałam, po porozumieniu się z Robertem, że wracamy na Św. Łucję. Dlaczego? bo „przelot” między wyspami to najpierw 16 godzin na morzu, a potem po intensywnym zwiedzaniu kolejne 24 godziny żeglugi (nie wiadomo przy jakiej pogodzie). Wróciliśmy więc nocą na Świętą Łucję - Robert tak głośno chrapał, że nasłuchiwałam czy aby coś się nie zepsuło na jachcie :) a ja sobie sterowałam prawie całą drogę bo... mając gości jakoś nie potrafiłabym się położyć... nie przywykłam do gości, za których jestem odpowiedzialna... i jest to dla mnie kolejne wyzwanie.
wpłynęliśmy do Rodney Bay około 5:00 rano (po ostatniej wizycie mechanika na „Tanaszy” z silnikiem coś jest nie tak, ale dajemy radę!). chłopcy od razu zasnęli, ja jeszcze popracowałam na komputerze, po czym po 2 godzinach wstałam by już móc zdążyć „pozałatwiać” sprawy. Roberta, po żeglowaniu, ciężko było obudzić nawet o 11:00 :), ale jak już się udało to poszliśmy prosto na obiadek i basen, potem miłe spotkanie z Polakami z sąsiadującego z nami katamaranu i… w drogę!
(Uwaga - chwalę się! Jacek Reschke, właściciel katamaranu, na którym oferuje chartery na Karaibach(
www.sailcaribbean.net) zaproponował Robertowi przejażdżkę - bujałoby mniej, byłoby szybciej, ale Robert wybrał jednak pozostanie na „Tanaszce”!!!).
I jeszcze jedna rzecz, z której się cieszę – być może, dzięki akcji „Medivet Rejs z Nataszą”, mojej, współpracy z Fundacją „Mimo Wszystko” i firmie Medivet, dzięki której Robert wraz z opiekunem mógł odwiedzić mnie na Karaibach, bedą mogły spełniać się kolejne marzenia. Kpt. Jacek zainteresowal sie tym co tu robimy i być może w przyszłości także na pokładzie jego jachtu zagoszczą dzieci. Jakże byłoby fajnie!