6/11/08
Rankiem wpadamy na niezły pomysł włożenia jachtu „Surazo” na statek i przetransportowania go do Afryki Południowej. Tam będą większe szanse na znalezienie dobrego masztu, będzie taniej i czas nie będzie gonił. Staram się skontaktować z Maciejem Krzeptowskim, on tutaj był 6 lat temu na jachcie "Maria". Ma znajomosci... Nagrywam sprawę jak mogę i po otrzymaniu „pogody” z mariny postanawiam iść. Jeszcze tylko drobne rzeczy z silnikiem, Luis mi pomaga bo jest mechanikiem. Potem słyszę sygnały mgłowe na pożegnanie, znowu machają znajomi w tym szef mariny, robią zdjęcia, umawiam się z innymi załogami w Durbanie. Luis odprowadza mnie na sam koniec portu. Serce mnie ściska gdy zostawiam go za rufą, ale mam nadzieję, że będzie w Kapsztadzie przede mną.
Mam bardzo mało wiatru i jest znowu w nos. Światla wyspy noca - pięknie to wygląda. Księżyc jest w połówce - bosko, lubię gdy świeci. Wiatr zdycha zupełnie. Przesypiam spotkanie radiowe z chilijczykami. Ciekawa jestem pogody - za kilka dni mogę mieć front nad głową. Zobaczymy jak nam pójdzie. Tyle się nasluchałam o tej trasie, każdy jacht przechodzi przez sztormy. Postaram się zrobić co mogę, żeby dopłynąć szczęśliwie.