5-8.12.08
East London, piatek:
rano, już bez deszczu włożyłam naprawionego grota, dopasowałam nowe listwy, założyłam refy... jeszcze udało mi się spotkać Polaka Rolanda, który wpłynął nocą do portu w trakcie dostawy jachtu do Durbanu. Na jachcie “Windword” skipper
znający lokalne warunki "przeszedł" ze mną palcem po mapie wskazując na dobre kotwicowiska, gdyby znowu jakas nieprzewidziana sytuacja pogodowa się powtórzyła i musiałabym się chować. Ruszyłam, mając ogromną nadzieję, że tym razem wiatr nie będzie taki srogi i uda mi się dotrzeć do Mossel Bay oddalonej od East London o 300 morskich mil.
Trasa,sobota:
morze było płaskie jedynie po ostatnim sztormie miałam fale w nos, ale łagodne w dużych odatępach. wiatr siadł zupełnie i załączyłam silnik. na tej trasie nie ma miejsca na siedzenie “nie w porcie”. Szczerze, po ostatnich przygodach mało wiatru leczy moje rany... płynę około 10 mil od brzegu by w razie czego móc się schronić, ale jednocześnie nie być prztrzymaną w wietrze pchającym mnie na brzeg, również tutaj mniej więcej jest prąd, który mi pomaga. w nocy widać latarnie i światła brzegów, w dzień pełno ptaków, widziałam i wieloryby i foki. statków też nie brakuje, “rybaki” z okazji dobrej pogody także wyszli w morze. trzeba czuwać. z życia personalnego: eksplodował na mnie przeterminowany sos bolonese. zimno.
ależ w ogień statków dostałam się nocką.