będę tęsknić za Markizami; zdążyłam poznać tutaj fantastycznych ludzi, nie tylko autochtonów, ale tych którzy tak jak ja przypłynęli tu tylko na chwile, dwie… Bob’a, który znalazł dla mnie nowy alternator i pomógł mi przeinstalować do niego elektrykę; Steve’a, który juz 11 lat płynie dookoła świata i który zawsze się uśmiecha; Ukraińców, którzy absolutnie podbili moje serce będąc po prostu sobą…
dni mijały mi tutaj zdecydowanie zbyt szybko; codziennie było tyle do zrobienia, zobaczenia, zawsze znalazł się ktoś komu w czymś mogłam okazać się pomocna, albo ktoś kto pomógł mi przy naprawach, a komu potem spróbowałam oddać przysługę… na szczęście ludzie, którzy tu zapływają zazwyczaj są prawdziwymi „kruzingwiczami”, doskonale rozumieją potrzebę niesienia pomocy innym - śmiejemy się, że żeglowanie to tak naprawdę naprawianie jachtów w egzotycznych portach :)
cudnie też było móc korzystać z zaproszeń na kolację, nie gotować dla siebie samej - to jeden z tych luksusów, na które nie mogę sobie pozwolić na oceanie... problem miałam natomiast wtedy, gdy przychodziła moja kolej na kucharzenie, na moje szczęście raz z pomocą przyszli mi rybacy, którym coś nie coś pomogłam przy kei i oni w zamian obdarowali mnie rybką; goście ,musieli za to przynieść własne talerze i sztućce bo ja większość rzeczy porozdawałam tubylcom - na Markizach nie ma za wiele sklepów i wszystko jest bardzo drogie; raz zostałam zaproszona na kolację na wielką motorówkę, właściciel pogratulował mi odwagi, a nie kryłam podziwu, że w pewnym momencie swojego życia potrafił podjąć decyzję o tym, że nie chce już zarabiać więcej, że zrezygnował z luksusu jaki zostawił na lądzie i postanowił spędzić czas z rodziną zwiedzając świat. Brawo! nie każdy potrafi sobie powiedzieć mam już dość, nie potrzebuję mieć więcej;