24 - 11 - 2008
22 listopad

ha, "Tyra" jacht okazał się być za mna jakieś 6 mil. nie zgłaszał się na spotkania radiowe więc nie wiedziałam o jego istnieniu. i oboje ugrzęźliśmy w prądzie, który pozwalał nam iść z prędkością 1 węzła... absolutna masakra, ale Kris ze swoją załogantką Caroline zmienili specjalnie kurs i przypłynęli do mnie, by dać mi paliwo, żebym mogla się wspomóc silnikiem...
Cała operacja polegała na tym, że musieliśmy podejść do siebie burtami, Kris rzucił linę, ja ją natychmiast obłożyłam na kabestanie i Carolina wówczas zwodowała 20 „literków diselka” przymocowane do owej liny. jak miło, choć rozkołys był taki, że nie wiedziałam czy trzymać się za serce, zamknąć oczy czy gapić się jak nasze maszty kolebią się tak strasznie blisko siebie...
to nic, że właśnie wtedy prąd zakończył usilne przeszkadzanie nam i można było ruszyć. liczy się fakt, bo jeszcze nie wiadomo co przed nami. i to nic że teraz mam 30- 35 węzłów.. nic to?... a nie może być "normalnie"?

zimno, czapka na uszach.
zachód słońca - 120 mil jeszcze
<< poprzedni post wróć do listy następny post >>