16 listopad
najgorsze to czekanie...
mam kalamara na pokładzie, ale brzydzę się go wyrzycic...
takich ciężkich chmur i szkwałów w życiu nie przeżywałam...
wokoło jachtu miałam delfiny, ale takich " normalności" to chyba nie muszę Wam juz wspominać, no nie?
tak się poobijałam dzisiaj, no przypomniała mi się taka bajka „sąsiedzi”, oglądaliście? Najpier oparzyłam palec o garnek, potem fala rzuciła mnie na szafkę,następnie oparzyła mnie końcówka od przetwarzacza energii
a jeszcze potem... padł pasek klinowy. cudnie co?
zapytacie co jest nie tak że ciągle mam z nim problem? Ok, opowiem Wam długą historię krótko: te kółeczka, na które jest nałożony mają wyżłobione malutkie wybrzuszenie, a że młodością nie grzeszą - to i wtedy taki paseczek się ściera, a w połączeniu z ciepłem silnika i oparami tworzy taką smołę że jak trzeba wejść do " siłowni" to wychodzi się absolutnie upaćkanym (- i diabelsko ciężko to zmyć). koniec końców odczekałam aż silnik wystygnie i do roboty, w tę ciemną noc, ale naciągając pasek - odciągając alternator- pomagałam sobie śrubokrętem płaskim, który niestety po drodze się gdzieś ukruszył i ostra końcówka elegancko, bardzo stylowo zresztą, rozciął mi palec. no bosko wręcz. szkoda słów.