25 - 05 - 2009
Poniedziałek, 25.05.09
Dopiero odwożąc Roberta i jego opiekuna na lotnisko znalazł się moment by ich zapytać jak było w Londynie, gdzie zatrzymywali się na jedną noc w drodze na Karaiby. Robertowi najbardziej podobało się London Eye, gdzie w wagonikach zamocowanych na pewnego rodzaju pionowej karuzeli można obejrzeć Londyn z wysokości, choć ponoć mogło się kręcić szybciej :). Mimo, że pogoda była iście londyńska, wiele zobaczyli i serdecznie dziękują za gościnę Agnieszce i Sergiuszowi, u którego spali i który zaprosił ich na kolację.  Andrzej powiedział, że badzo docenia fakt, że oboje znaleźli dla nich czas, mimo iż ich wizyta wypadła w środku tygodnia.

Droga, jaką jechaliśmy na lotnisko, była naprawdę przepiękna, wysokie góry położone tuż nad morzem i kręte ścieżki.  Wodospad, choć nieduży, to znajdował się wewnątrz botanicznych ogrodów... sama byłam zachwycona! szum wody, miejsce położone było między bambusami  i do tego kojąca cisza przerywana jedynie śpiewem ptaków...
Przed wylotem poszliśmy coś jeszcze zjeść, i na plażę - poczekać na samolot. Palmy, niebieska woda, Robert, który mimo deszczu moczył nogi w morzu i uciekał przed falami oraz „tubylcy”, którzy galopowali konno na oklep po plaży. Ech, no tego widoku to ja z pewnością nigdy nie zapomnę.

Smutno mi było kiedy polecieli; jakoś tak od razu zabrakło mi Roberta, jego: „może być”, „uhm”,  „a kiedy pójdziemy na basen?”... W drodze powrotnej z lotniska podwiozłam czterech autostopowiczów z wioski A do wioski B i wskoczyłam na ponton poszukać katamaranu „Shanties” (a nazwę ma taką dlatego, że to właśnie Jacek Reschke zorganizował słynne szanty krakowskie). Jak już się znaleźliśmy poszłam spotkać jego nową załogę; miałam przyjemność poznać jego fantastyczną żonę Dobrocławę (od razu wiedziałam, że to ona, bo przyszła odebrać cumę, wiedziała co robi i w ogóle mogłabym z nią gaworzyć i snuć opowieści bez końca, bo całkiem niezły z niej żeglarz – niedawno opłynęła Horn!). Spędziłam z nimi bardzo miły wieczór; m.in. obejrzeliśmy razem słynny jacht "Dove", na którym niegdyś Lee Graham opłynął świat jako najmłodszy.... no i zostałam obdarowana prezentami! 

Wyobraźcie sobie, że od razu zjadłam dwa pętka polskiej kiełbasy!!!!!! I to była jedyna dłuższa chwila kiedy „przeszłam na odbiór” :). Musicie wiedzieć, że zauważyłam,  iż za każdym razem kiedy znajdę dla siebie słuchacza innego niż ja sama to „nadaję” i buzia wręcz mi się nie zamyka – dokładnie tak, jakby nie było jutra. Czyżby dawały o sobie znać „skutki uboczne” samotnej żeglugi??? :)

A swoją drogą to na szczęście moi gospodarze byli już po kolacji i nie musiałam się tą kiełbasą dzielić ;) Zagryzałam polską czekoladę, dostałam lek na ostrą reakcję alergiczną (np. taką jaka mnie spotkała na La Reunion) i nowy zapas muzyki !!! Huurra, tak się cieszę, teraz do snu będą mi przygrywały Polskie szanty. 

Noc spędziłam w hotelu, ale nie zdążyłam się nim nacieszyć, bo od razu zasnęłam.
Rano nastąpiła wymiana książek i gościłam załogę „Shanties” na „Tanaszce”.  Fajne są czartery Jacka, nawet sama chętnie bym się na taki wybrała. Może kiedyś....
 
<< poprzedni post wróć do listy następny post >>