Jestem gotowa do wypłynięcia. Jutro wyruszam z Vanuatu w drugi etap swojej podróży. Pogoda jest dość dobra. Muszę jeszcze tylko zatankować paliwo, napełnić zbiorniki z wodą, zakupić trochę świeżych owoców i będę przygotowana. Chcę jeszcze tylko się pożegnać, sprawdzić ostatnie maile, wykonać ostatnie telefony. Czy aby na pewno wszystko naprawione? Czy wszystko będzie działało jak powinno? Czy o czymś zapomniałam? Mój umysł zaprzątnięty jest błyskawicznie przebiegającymi myślami... Choć bardzo chciałabym być już na wodzie to właśnie z pośpiechu wynikają najczęściej błędy. Zatem przeglądam rozpiski i tabele, sprawdzam komputer i GPS, upewniam się, że baterie są naładowane, etc...
W tak zwanym międzyczasie starałam się nakręcić materiał video dla Polskiej Telewizji i poprosiłam o pomoc pewnego siedzącego obok mojej łódki obcego mężczyznę, który pochłonięty był lekturą książki. Niestety nieznajomy nie wcisnął guzika 'nagrywanie' w czasie sesji, ale za to przeprowadziliśmy ciekawą rozmowę. Okazało się, że jego przyjaciel czytał o mnie w gazecie w Kalifornii! Pytał o wiele rzeczy, m.in. zapytał o moich rodziców i sprawił, że strasznie zatęskniłam za domem. Domyślam się, że musiał zauważyć moje załzawione oczy, gdyż chwilę później przyniósł mi bukiet kwiatów. To było tak szalenie miłe z jego strony, uśmiechnęłam się, a teraz mam świeże kwiaty na Tanaszy. No woman, no cry - jak zaśpiewał Bob Marley - ale czy no tears no flowers? (nie ma łez kiedy nie ma kobiety, ale czy nie ma kwiatów kiedy nie ma łez?)
Troszkę się dziś denerwuję. Naprawdę. Myślę, że zawsze trochę przeżywam zanim odbiorę cumy. Zazwyczaj kilka godzin zajmuje mi zanim na powrót wprawię się w nastrój do żeglowania. Kiedy ląd znika za rufą życie staje się o wiele prostsze. Dziś w nocy powinnam się dobrze wyspać...