dni mijają tak szybko, co rusz popaduje. dnie spędzam na Tanaszy - naprawiając samoster do wody wpadł mi klucz i jedna część, ale na szczęście miałam zapasową, silnik naprawiony, forsztag skrócony i olinowanie stałe ustawione, nieco szycia przy żaglu, przyspawane światło rufowe, inwerter naprawiony, itd. w między czasie poznałam tak wiele osób, codziennie właściwie przybywa mi znajomych.
byłam na kolacji u większej grupy Polaków, było bardzo fajnie. Polskie jedzonko - Grażyna zrobiła pieczony sernik - no jak u mamy!!! dostałam resztę do "domu" i z ciężkim sercem się nim dzieliłam.
ponownie odwiedzili mnie Mira ze Staszkiem, chcieli się pożegnać bo chcę ruszać jutro. codziennie sprawdzam pogodę i rozmawiam z innymi jachtami, które chcą “iść” w ten sam dzień. w nocy ma przejść silny wiatr ze "złego kierunku" i zaraz w jego “końcówce” chcemy wyjść nawet jeśli jeszcze będzie noc.
Polacy chcą mnie zabierać wszędzie i pokazywać dookoła, ale jacht musi być gotowy, a po całym dniu roboty na jachcie wieczorami po prostu padam.
Udało się Andrzejowi wyrwać mnie z mariny (nie wiem jak mu sie to udalo:) i zabrał mnie do doliny, tak tu pięknie zielono!! Grażynka i Andrzej wzięli mnie do Aquarium. Było cudownie, jakby było się w zatopionym wraku, widziałam i moje ulubione konisie morskie i te “okropniaste” “ogromniaste” rekiny. Na pamiątkę otrzymałam ząbka na szyję. Szkoda wypływać, ale trzeba.
p.s. nareszcie dotarł do mnie kosz kwiatów, zamówionych na okazję mojego przybycia do Durbanu. Piękne Wam mówię!!! ładnie komponują się wewnątrz jachtu, a jak pachną! Uwielbiam dostawać kwiaty...