2000zulu pos. 05 35S, 108 22W
patrzysz w prawo, patrzysz w lewo - nic się nie dzieje..
wszysko ok.
zulu 1800, pos. 05 08S, 106 32 W
30.08.2009
w nocy, (takie rzeczy dzieją się zawsze w nocy) 2000 mil od jednego lądu i 1000 mil od drugiego przepłynął koło mnie (bardzo blisko) rybacki kuter. chłopakom chyba się nudziło, bo puszczali mi piosenki na kanale 16. i tyle z dobrej morskiej praktyki, by zapisać sobie w logu: kogo się spotkało, jego pozycję, dokąd „idzie”...
a wakacje mają się ku końcowi i nareszcie mundurek szkolny można ubrać. Wszystkim, Kochani uczniowie, życzę krótkiego przemówienia na rozpoczęciu i fajnych nauczycieli. A nauczycielom - fajnych uczniów już macie, więc teraz jedynie życzę pasji i cierpliwości.
latającej rybie gigantowi i kalmarowi chyba „pomerdało się”, że s/y „Tanasza” to ten rybacki kuter i wylądowali u mnie na pokładzie. szufelka w ruch znaczy się.
niebo zachmurzone, tęsknie do całego niebieskiego nieba...
2300 zulu, pos.04 54S, 105 21 W
29.08.2009
jedynka z przodu! co, jak, tak szybko? toć było 3100. za jedynką jest co prawda jeszcze dodatkowe 999 mil :), no, ale jedynka jest, nie da się ukryć. minęło jak jeden dzień dosłownie. czy całe życie będzie mijać tak szybko? nie wiem...
wiem natomiast, że to nie "mój dzień". kawa okazała się za mocna, ustawiając samoster walnęłam się nieźle w nogę, w nocy zapomniałam wyłączyć świateł przy salingu po ustawianiu żagli i baterie straciły dużo energii, itd. Oj, dziś muszę uważać, jestem nieprzytomna. nawet z mojej siłowni przysłowiowe "nici", bo na Galapagos (po dwóch latach żeglowania na” Tanaszce”, brawo) nasmarowałam w maszcie likszparę - to tam, gdzie wchodzi krawędź żagla - i teraz grot tak ślicznie chodzi do góry i na dół, co do tej pory jago wciągnie właśnie stanowiło moją siłownię. od kilku dni więc zaczęłam się rozciągać, bo taka zastała babcia się robię....
1700 zulu, pos. 04 23S, 103 03W
28.08.2009
będąc jeszcze na Galapagos dostałam e-maila z morza od znajomych, że wiatr mają stały 16-24 węzły i w ogóle "miód malina". a ja się pytam gdzie to tak ładnie wieje? - bo „u siebie” to ja się czuję jak pod taką srebrną pokrywką… jakby taka czapa z chmur mnie i „Tanaszkę” przytulała i nie chciała mnie wcale do tego obiecanego "miód malina" żeglowania dopuścić. nie narzekam, o nie, choć jest trochę leniwie silniczka nie włączam, bo jest pięknie i cichutko....(p.s. wiem, że trzeba zważać na to, o co się prosi, ale tak kilka węzełków więcej wiatru by się przydało).
wzdłuż burt „Tanaszki” dwie olbrzymie (!!!!!) mahi-mahi wędrowały długo, one się tak fajnie mienią kolorami w słońcu, porzucałam im chlebka i nawet zjadły, na zdrówko! i weź je tu złap i zamorduj. Absolutnie nie! to tak jak z karpiem na wigilię - najpierw bawisz się z nim gdy mieszka w wannie, nadajesz...
1400 zulu, pos. 03 51S, 101 06W
27.08.2009
przespałam łączenie przez radio z Hawajami, ale często sobie słucham radiowców, zawsze to jakiś ludzki głos inny od mojego :) ponoć huragan przeszedł niedaleko Hawaii, oj jak dobrze, że zmieniłam trasę!
czy prąd jest ze mną? nie możliwe! przecież ja zawsze mam zezowate szczęście do utykania w prądach przeciwnych, nawet jak ich ma niby nie być! :)
zadzwonili do mnie na Iridium dziennikarze z „Faktów TVN” z zapytaniem: czy trzynastolatka ma popłynąć samotnie dookoła świata? chce? może? niech płynie! Przecież żeglowanie jest dla wszystkich, tyle że osobiście uważam, że dzieciństwo jest bezcenne, i ona już dzieckiem nie wróci... nie bez przyczyny rekordów „najmłodszych” nie uznaje przynajmniej kilka organizacji, które akurat w sprawach bicia rekordów mają na świecie najwięcej do powiedzenia…
a u mnie zaszła jakaś straszliwa pomyłka. do Markizów zostały mi dwa Milki...
26.08.2009
1500 zulu, pos.03 30S,099 31 W
dostałam absolutnej „głupawki”…z darza się czasem taki stan, a Wam?
śpiewam, tańczę, gaworzę do siebie wymyślając niestworzone wyrazy, widząc ryby wyskakujące wz wody złapałąm się na tym, że wołam do nich: ciiip ciip… jak do kurczaków; cieszę sie z byle czego, nie wiem co mi sie stało, ale to takie fajne upojenie… szczęściem chyba... czuję taką WOLNOŚĆ, zdala od prądów, raf... Jestem WOLNA, WOLNA, WOLNA! tak Kochani, poczuciem wolności tu pachnie, wol- noś-ścią: taka przestrzeń… jak tu cudownie!
nawet zjedzenie zgniłego już pomidora nie przeszkadza mi w smakowaniu tej wolności… i nic to, że wiatr ciągle siada, bo komu to szkodzi?
później:
patrzę jakie piękne ptaki! i jak daleko od lądu i jak ich dużo - a to się okazały być latające ryby :) no ale już takie "oblatywacze" że szok.
później:
sprzątałam materiały w komputerze, (czegoś szukałam) i...
25.08.2009
naprawiłam to ładowanie, naplątałam warkoczyków z kabelków, tu jakaś podkładka, tam jakaś nakrętka i teraz to aż sobie czasem kluczyk przekręcam by się napatrzeć i nacieszyż, że działa. jeju, ile ja się uczę żeglując samotnie, fajne uczucie! - jeszcze z dziesięć kółek dookoła świata i może w końcu w siebie uwierzę?! :)
wiaterek bardzo leniwy, to i my z „Tanaszą” płyniemy nieco leniwie, ale w za to w dobrym kierunku - co też jest fajnym uczuciem po ostatnim etapie. Taka odmiana dobrze robi!
zrobiłam sobie mizerię, zamiast śmietany użyłam serka typu „Philadelphia” (mam go jeszcze z Panamy) dodałam do niego koperku ze słoiczka i powstała pychotka. nawet się przy tym nie oparzyłam (ale to tylko dlatego, że szczęśliwie nie trzeba mizerii gotować :)
a ten wiatr to tak mi z każdej strony powiewa... i ja się zastanawiam ciągle jak radzą sobie z tym żaglowce? No bo co, że niby w nocy załoga włazi na reje,...
zulu 2000, pos.: 02 45 S, 096 40 W
24.08.2009
wiatru malusio, ledwo wypełnia żagielki. ilość wyrzuconych z pokładu za burtę kalmarów - trzy. statków w nocy przepływających za rufą (w odległości 7 mil) -jeden.
jestem 400 mil od Galapagos, jeszcze ponad 2500 do Wyspy Fatu Hiva. Ach, bo jeszcze nie wszyscy wiecie, że płynę najpierw na Markizy. A no płynę, bo nadkładam jedynie 600 mil z pierwotnie planowanej trasy na Hawaje, a będę miała lepsze warunki "wietrzne", jestem bezpieczniejsza bo większym łukiem omijam huragany panujące teraz na północnym Pacyfiku; dodatkowo nieco później będę miała lepszy kąt do przejścia kolejny raz przez równik (ile razy ja już ten równik przechodziłam… wychodzi na to, że plączę się w tę i na zad po tych oceanach, hahaha).
noc znowu była troszkę dziwna, wiatr przycichł, potem znowu się wzmocnił, ale ale zdawało się, że wieje mi zewsząd - chwilę z jednego kierunku, a w następnej już z...
w nocy siadł wiatr. ale to nic, przecież nigdzie mi się nie spieszy!
tyle chciałam dziś zrobić, ale utknęłam patrząc na wodę, powoli przesuwające się chmurki. no przepięknie tutaj jest. ocean lekko oddycha robiąc długie, ale nie wysokie fale, słońce stara się przedrzeć przez szare chmury, wkrada się na niebieskim tle i odbija się na powierzchni wody... cudnie, normalnie cudnie jest!!!
p.s. jak szybko człowiek jest w stanie zapomnieć o nieprzyjemnych momentach!? tak bardzo różni się ten etap od ostatniego, że aż się wierzyć nie chce...
zulu 1800
po 0220S, 095 05W
23.08.2009
2300 zulu pos. 02 01 S, 093 48 W
22.08.2009
choć niebo nadal jest zachmurzone cieszę się żeglugą. Ocean „marszczy” mała fala, mam 15 węzłów wiatru, przyzwyczajam się na nowo do mojego rytmu spania i nie spania. dwa kalmary, które wprosiły się na pokład już wróciły do wody, widziałam jedną fontannę wypuszczoną przez wieloryba, w nocy dojrzałam jeden kuter … a na mej głowie czapka.
wypłynęłam ze łzami wzruszenia w oczach. nie spodziewałam się tylu ludzi machających do mnie na pożegnanie, gdy wychodziłam z zatoczki; wykrzykiwali pozdrowienia, życzyli dobrej drogi i błogosławili, tylu buziaków przesłanych wiatrem wcześniej nigdy nie dostałam, Leo zagrał na rogu...
podróż zaczęła się pięknie. wiatru było w sam raz, z dobrego kierunku. Wszystko sprawdzałam, było nieco zimno. Jeszcze jestem między wyspami, więc czuwam, robię korektę kursu od czasu do czasu ze względu na prądy. za trzy godziny powinno sie rozjaśnić...
21.08.2009, 21; 1300 zulu pos: 01 16 S, 091 91 W
ciągle widzę ląd kolejnej wyspy, płynie się cudownie!
trzeba było się znowu przestawić, bo bardzo niski poziom wody tutaj teraz maja, robią się małe fale też przez to robi się bardzo „bujająco” , dlatego niebawem zabrakłoby mi przysłowiowej „stopy wody pod kilem”.
wczoraj, gdy poszłam oddać książki na s/y „Selah” nie wypuszczono mnie bez kolacji. pyszną rybę więc zjadłam - pieczoną w „kopcu soli” - naprawdę niesamowite, w środku przyprawiona była czosnkiem i rozmarynem i była jedną z lepszych ryb jakie w życiu jadłam.
18.08.2009
Galapagos
Acha, kotwica nie trzymała, i od nowa cała zabawa z wywiezieniem kotwicy.
wczoraj rano „pactor” od e-maili jeszcze działał, ale przestał, gdy go oklejałam, aby uchronic go w przyszłości przed słoną wodą. Postarałam się, żeby zajrzano więc do niego raz jeszcze, jechałam na jacht z myślą, że oto już wypłynę sobie i niestety. Oj, co za fatalne uczucie.
co robić? co robić?. Już chcę płynąć!
Porozmawiałam z” Aniołem” – Piotrem, z Medivetu. Chce zakupić dla mnie nowy... nie wiem czy prosić o przesłanie go tutaj i czekać? A może płynąć bez łączności i przesłać go od razu na Markizy?
Smutna jakaś się zrobiłam... ale Leo, z jachtu obok, zaproponował, żebym wpadła do nich na kolację. Włosi, uwielbiam ich miłość do dobrego wina i dobrej kuchni. żeberka były wyśmienite, skorzystałam też z prysznica. Poznałam psa Larę, dostałam dużo informacji na temat Markizów, otrzymałam także film...
17.08.2009
bojka znowu się zerwała. tym razem byłam na jachcie, jedynie prawie nago i na złość nie mogłam znaleźć żadnych szortów bo oddałam wszystko do prania. w pięknej, mojej ulubionej długiej spódniczce marki Zara wyciągałam więc zamulone liny i wyrzucałam kotwicę. lwy morskie ze statku, w który prawie walnęłam tylko się przyglądały - miałam je na wyciągnięcie ręki. na pomoc przybył duży żółw, choć niewiele zdziałał, przybył także Darwin, wodny taksówkarz. Zaproponowałam mu zapłatę za pomoc, ale jej nie przyjął. ludzie na Galapagos są naprawdę mili i uczynni.
coś zaciął się mój aparat fotograficzny. robi zdjęcia, ale żadnych konkretnych funkcji nie mogę włączyć. może wystraszył się lobsterów na targu rybnym, bo robiłam im dziś fotki? (Wydaje się, że jedynie rzeczy, które mają szansę (marną, ale jednak szansę) ze mną wytrwać muszą być „wstrząso” i wodoodporne)
kwestia paliwa okazuje się...
16.08.2009
Ach, z jaką chęcia poszłabym ponurkować w sąsiedniej zatoce, z żółwiami, ale wiecie jak to jest - boję się rekinów. nie dam sobie nic w tej kwestii wytłumaczyć. jedyna sposobność bym weszła do wody to żeby ktoś trzymał mnie za rękę, a pływanie samotne ma to do siebie, że nie zawsze „pod ręką” ktoś jest.
Nic to, zszyję więc żagiel (małe, ale paskudne rozdarcie), zgram materiały promocyjne, zrobię pranie, poczyszczę co nie co. Nadrobię zaległości w korespondencji...
później: do naprawy żagla użyłam kleju, takiej gumy jakby i się nieźle upaprałam. chłodno jest.
Wiecie co, uprzejmie mi "doniesiono", że dziś, t.j. w niedzielę 16 sierpnia, w moim rodzinnym mieście Ustce, odbył się "II bieg leśno - plażowy o puchar dyrektora OSIR". Zawodnikom dopisała forma, (z jednym, jedynym wyjątkiem, wszyscy startujący dobiegli do mety), pogoda i nastroje na medal!
wśród zawodników byli także reprezentanci mojej...
15.08.2009
Pan Schies był „ostatnią deską ratunku” żebym była w stanie wysyłać maile z morza. Dwa dni próbowałam dojść co było problemem: a to się coś nie chciało zainstalować, albo odinstalować; a to nie wychodziło skompresowanie, a to komputer nie widział urządzeń i tak w kółko, a ja na ląd - na internet - na jacht… posprawdzać nowe pomysły i znów na internet a potem na jacht... Konsultacje z nieocenionym Jankiem, a także z kochanym Sergiuszem były długie i dla mnie zawiłe, a weź tu jeszcze dodatkowo pod uwagę różnicę stref czasowych - Hawaje, Londyn, Galapagos... Z Bożą jednak pomocą, w końcu się "wydało", że to ocean „zrobił swoje” wlewając nieco swojej wody do mego urządzenia i wiele styków wewnątrz pordzewiało. Specjalista, (jedyny tu zresztą) od elektroniki jachtowej - Pan Schies, mimo że jest człowiekiem bardzo zajętym, przyszedł dziś na „Tanaszkę”, spojrzał fachowym okiem, potem zabrał moje...
piątek, 14.08.2009
pobudkę miałam raniutko, przyszedł Ben, Autralijczyk, załogant katamaranu stojącego obok – „sąsiad” znaczy. Ben rzucił pracę, której nie lubił i postanowił przepłynąć Pacyfik. Wspominał, że spotkał w Panamie polski jacht z parą i psem na pokładzie, „idący” z/na Wyspę Wielkanocną; czyżby to był Tomek Lewandowski? - byliśmy w tym samym czasie w Panamie i się rozminęliśmy? Ojej….
Ben miał mnie wciągnąć na maszt, ale z grzeczności zaoferował, że może on wejdzie, z czego nie omieszkałam szybko skorzystaś zanim by się rozmyślił:) i… kolejne naprawy można było skreślić z listy; już niewiele zostało.
Koło jachtu poranny widok umilił mi duży wodny żółw, a teraz siedzę w pięknym hotelu. W górach. Zupełnie przypadkiem! - wczoraj rano, w wodnej taksówce, spotkałam Fernando.
Fernando jest menagerem Royal Palm Hotel (www.royalpalmgalapagos.com...
12-13.08.2009
Zatoczka, w której stoję jest mało osłonięta od wiatru, ale na kilka dni przeniosłam się na bojkę bliżej brzegu dopóki jej właściciel nie wróci mogę tu stać, jest spokojniejsza fala, więc łatwiej grzebać w silniku, ale pełno tu wodnych taksówek, pontonów, turystów, rybackich łódeczek... porcik jest tu naprawdę ruchliwy (ale, jak tylko komuś wspomniałam, że jestem z Polski, to usłyszałam: och, tak, "Pianista", smutny choć piękny film...”).
Z polecenia Richarda z Panamy spotkałam się z Frankiem Englemayer'em. Jest potomkiem jednych z pierwszych mieszkańców wysp, tych którzy już urodzili się na Wyspach Żółwich. Frank ma dużo jachtów, zna się na rzeczy i okazał się bardzo pomocny w naprawach jakie czekały „Tanaszę”. Jonncy, jego pracownik ,spędził ze mną calusie dwa dni (musiał wytrzymać), ale rezultatem jego wysiłków jest imponująca lista „rzeczy naprawionych”, bo Jonncy jest niesamowity, bardzo...
11.08.2009
Galapagos. Galapagos!
jestem, na bojce, ale być może będę musiała się z niej przenieść na kotwicę - nie bardzo jestem „chętna” temu pomysłowi jako że zawsze będę się martwić o mój słaby łańcuch, nawet jeśli zamontuję dodatkowo linę...
zresztą, złapanie tej bojki to był taki wyczyn, że wolałabym tego nie powtarzać -jest bardzo dużym walcem i po środku ma szeklę, musiałam podpłynąć do statku niedaleko, namówić jego załogę by swoim pontonem mi pomogli, chłopaki choć chętne do pomocy nie tylko nie mówili po angielsku, a mój hiszpański jakby nieźle kuleje, ale dodatkowo nie bardzo wiedzieli jak ten ponton obsłużyć :), do tego przyszedł mocny deszcz, no szkoda, że tego nie nagrałam - byście się z nas uśmiali.
Potem przyjechał pan z kapitanatu i pan doctor, zbadano mi płucka i język, zakwalifikowano mnie jako zdrową i „zdolną” do zostania na wyspie, ale przy tej okazji „wydało się”, że...
10.08.2009
zupełnie inaczej zapamiętałam podejście do Santa Cruz, pewnie dlatego, że płynąc z Nowej Zelandii podchodziliśmy od strony południowej, a ja teraz przybywam ze wschodu.
Pamiętam, że nie było ani odrobinki wiatru, że ocean był jak lustro, a niedaleko jachtu kręcił się rekin… czasem zdawało się, że "stał" w wodzie i się nam przyglądał.
a mi teraz wieje wiatr o sile do 20 węzłów, a jakże inaczej!? No, ale „twardym trzeba być”, a jak się nie jest, to też w porządku (tak się pocieszam).
no już tak piękny był ten wschód księżyca, że aż chciałabym móc zatrzymać ten moment... taki wieeeelki był, jak na wyciągnięcie ręki. tak samo gwiazdy wydawały się być tak niziutko, miałam wrażenie, że zaraz zahaczę o nie masztem... przepiękna noc, choć jestem bardzo, bardzo zmęczona, bo co i rusz trzeba robić korektę kursu, prądy „noszą” wszędzie. przed sobą mam mała wysepkę Santa Fe, nie ma światła...
9.08.2009
http://pl.wikipedia.org/wiki/Galapagos
jakoś tak dziwnie jak pomyślę, że ląd niedługo. mimo tego, że jest to mój "najwolniejszy", a raczej najbardziej „zyg – zakowaty” etap podróży, to jakoś tak z jednej strony jest walka by dopłynąć, a z drugiej strony ta walka sama w sobie jest TYM CZYMŚ, po co tu jestem i tym, co chyba lubię. ciężko to wytłumaczyć, nawet samej sobie.
nagle mam tyle spraw: przygotować dokumenty, linę dodatkową do kotwicy, przebrać się w świeższe ciuchy, przygotować żółtą flagę, itd. nawet przeszło mi przez myśl, by zrobić sobie manicure, ale lista rzeczy do zrobienia przy silniku na wyspie jest długa, wiec marny byłby to trud.
swoją drogą, ciekawe co się zmieniło na Galapagos odkąd byłam tam ostatnio? a było to 9 lat temu. powiedziałabym za kimś: czas robi swoje, a Ty człowieku?
rano: land ho!
widzę wyspę Saint Cristobal, ale...
8.08.2009
ptak nadal siedzi, ale wiatr „odkręcił” – alleluja! (w sumie, miło z jego strony) i mogę płynąć! Nareszcie, nareszcie, nareszcie!!! - w stronę wielkich żółwi. staram się odbić nieco bardziej na południe, jakby znowu „odkręcił” -będzie mi łatwiej.
ach, no i przeszłam RÓWNIK!!!!! samą „kreskę” przespałam, ale rano uraczyłam Neptuna łykiem swojej kawy, mam nadzieję ze pija białą i nie słodzi :)
pos. 00 09 S, 087 40 W, zulu 1830.
Zobaczcie, co wyczytałam w kalendarzu:
"Doświadczony żeglarz nie walczy z prądem ani wiatrem, ale pozwala im unosić się w obranym przez siebie kierunku". taaaa, ciekawostka. Bolesław Prus to napisał; czy ktoś mi może powiedzieć czy on żeglował? Chętnie bym zobaczyła jak to robi.
7.08.2009
nowe widoki „chmurowe” - nie wiedziałam co o nich myśleć, niebo było jakieś takie… dziwne, a to zły znak...
z czasem zaczęło nieźle wiać. było to już na granicy moich nerwów jak „Tanaszka” zaczęła bić o fale tak, że aż maszt drżał. Myślałam, ze przejdzie, że to chwilowy szkwał, ale z czasem zdałam sobie sprawę, że to moja nowa rzeczywistość i musiałam refować żagle już w niezłych falach; nie mam wiatromierza, ale wieje - sporo.
w nocy wiele razy widziałam ptaka (tego samego?), dziwne, bo jak wychodziłam się rozejrzeć to on nadlatywał zza rufy i potem przelatywał do dziobu i leciał sobie zupełnie przed „Tanaszką”, jak galion. jakiś dziwny. W ogóle dziwna ta moja nowa rzeczywistość...
jest noc. co przyniesie dzień?
istną naukę żeglowania, kompromis pomiędzy żeglowaniem bardzo „na wiatr” a nie obijaniem dziobu spadając z fal, kompromis pomiędzy prędkością a kątem do wiatru... do wyspy Santa...
Minęły dwa tygodnie jak wypłynęłam i jeszcze mam przed sobą 290 mil. kto by pomyślał? ale nawet najbardziej kręta i trudna droga doprowadzi do celu, pod warunkiem, że z niej nie zejdziesz...
0800 zulu pos. 00 39N, 085 06 W.
znaczy się niedaleko równika jestem, no już takie zyg - zaki na mapie kreślę, jakbym chciała jakiś obraz stworzyć swoimi kursami.przywiało teraz, ale wiatr od pół godziny pozwala mi „iść” w stronę Galapagos; nareszcie! ciekawe jak długo będzie łaskawy?obudziłam się, widno od księżyca, ptaki dookoła, niebo szare „szkwaliste”. „Tanaszka” ciężko chodzi na falach, pracuje pięknie, jest bardzo kochana!
5.08.2009
dzisiejsza noc to cisze i szkwały, ale za to bardzo mocne. w ciszy więc szłam „do nikąd”, albo spychało mnie w niekorzystnym kierunku… ale nie było nawet po co rokładać więcej żagli, bo za moment przychodzi szkwał tak mocny, że by te żagle pewnikiem podarło. Niefajnie. Choć zauważyłam, że już zaczynam się przyzwyczajać i traktować to jako niezłą szkolę cierpliwości i wyciągania z zastanej sytuacji najkorzystniejszych, choćby najmniejszych drobiazgów...
w nocy czuwałam, gotowa nieustająco do wyskoczenia w każdym momencie na pokład. trochę sterowałam, ale coś zimno mi było w deszczu, mimo że jestem przecież blisko równika. chętnie ubrałabym skarpety, ale gdzie to ja je wetknęłam? no w Brazylii, na Karaibach czy Panamie żaden był z nich pożytek, ostatnio nosiłam je chyba w Kapsztadzie, czyli jakoś tak.. w styczniu? :)
dzionek piękny, szkwał za szkwałem, siąpi deszcz, mogę „iść” - nigdzie. samoster ostro...
4.08.2009
troszkę mam dosyć. wiatr mam ciągle w nos, ciężko „iść” pod wiatr, kiedy dosłownie milimetry na samosterze dają nam te upragnione 10 stopni, których potrzebujemy, aby walczyć z falami nie „odpadając” na nich i nie przekraczając linii wiatru, kiedy „nosi” nas w przeciwną stronę… a samoster nie chce dać się zablokować, żeby trzymał...
jest noc. wiatr na moment „siadł” a ja zasnęłam, no, i wyniosło mnie na północ, a tak walczyłam o każdą milę, by zejść jak najbardziej na południe. nic to. wiatr się zerwał, znów „odkręcił” na jeszcze mniej korzystny. teraz to ja sobie znowu mogę „iść” chyba nigdzie.
ale to nic. chciałam spróbować i zobaczyć jakby tu sobie pomóc (bo a to kabestan nie działa, albo linki od samosteru, a czasem TO albo TAMTO…) więc załączyłam silnik, i co? nie wyrzuca wody! co jeszcze mogę znieść? przyszło mi więc zajrzeć do silnika, w tę piękną noc.
albo poszedł...
kto jeszcze na świecie produkuje puszki bez uszka do otwarcia, co? toć to skandal, bo otwieracz do puszek mi zardzewiał, a drugi od Jadzieńki z Kapsztadu jest, ale nie wiadomo gdzie, a nożem puszkę otwierać to niebezpieczne, zawsze jakiś metal może wejść w rękę. „Się” namęczyłam, długo i w końcu, kiedy wlewałam zawartość puszeczki do garczka, wleciała mi do niego pomarańcza i rzadki sos rozprysnął się dokładnie wszędzie.
w między czasie przywiało. musiałam poprawić samoster. Wracam a tu „się” przywarło.
nałożyłam pozostałość zawartości na tortillę, skoro to hiszpański groch czerwony, ale tortilla się rozdarła. to nic. położyłam ją na talerz. ten zsunął się do zlewu, ale że miałam pełno w nim naczyń do zmywania to wszystko zatrzymało się na kubku. kto mnie zna wie, że mam „anielską” wręcz cierpliwość, wie także, że nie przejęłam się w ogóle i zjadłam w końcu co wygrzebałam z tego zlewu, ale szkoda...
Szkoda, że nie mogę rozwinąć genui, idąc pod wiatr przedni żagiel by się przydał - lekko to ujmując.
dwa dni temu zadzwonił do mnie Krzysztof (www.interprosailingteam.com) - gryzę się ciągle z tym, co usłyszałam. dzwonił sprawdzić jak się czuję, ale też podzielił się ze mną wiadomością o swojej wielkiej stracie. jedynie Ci, którzy mają jachty i mają je już długo wiedzą, co to znaczy taki jacht stracić… otóż powracając z regat na przyczepie s/y "Błyskawica" uczestniczyła w wypadku na autostradzie. ja tam chcę wierzyć, że jeszcze popłynie pod żaglami w niejednych regatach. I tego będę się trzymać.
w nocy miałam dużo dużych ptaków dookoła, pewnie myślały, że jestem statkiem rybackim. dziś na około „Tanaszki” lata sobie mały ptaszek z białym brzuszkiem, taki zdaje się bardzo radosny. uśmiecham się widząc go.
przegapiłam jakoś Dzień Dziecka w tym roku - z dwu miesięcznym opóźnieniem spisuję więc swoje myśli związane z tym tematem: uważam, ze to jest dzień, w którym nie tylko powinno organizować się wagary czy zabawy dla dzieci, ale powinien to być dzień kiedy my – „dorośli” znajdziemy czas na refleksję nad losem tych mniej szczęśliwych dzieci; powinniśmy głośno zastanowić się nad tym, co możemy dla nich zrobić?
Ronald Russel napisał:
„Dzisiejsze nieśmiałe dziecko, to to, z którego wczoraj się śmialiśmy
Dzisiejsze okrutne dziecko, to to, które wczoraj biliśmy.
Dzisiejsze dziecko, które oszukuje, to to, w które wczoraj nie wierzyliśmy.
Dzisiejsze zbuntowane dziecko, to to, nad którym się wczoraj znęcaliśmy.
Dzisiejsze roztropne dziecko, to to, któremu wczoraj dodawaliśmy otuchy.
Dzisiejsze serdeczne dziecko, to to, któremu wczoraj okazywaliśmy milość.
Dzisiejsze mądre dziecko, to to, które wczoraj wychowaliśmy....
jest noc. wschodzący księżyc już zaszedł. jest zupełnie ciemno i nie widać gwiazd, są za chmurami. wcześniej udało mi sie zobaczyć dwie spadające...
marzeń pełna głowa...
jestem ponad tydzień na wodzie. i zaczęłam czytać książkę, którą dostałam od kpt. Wojtka Jacobsona "<<Marią>> do Peru". Ciekawa byłam jak ich wyprawa poradziła sobie z tym kawałkiem Pacyfiku, w którym ja właśnie utknęłam. Czytanie na jachcie ma to do siebie, że czasem przy tej okazji wykrada sobie człowiek moment by przy lekturze zasnąć, ale nie dlatego, że książka nie jest interesująca, ale akurat nie ma statków ani szkwału, sen jest na wagę złota, a myśli i świat w jakie nas książka wprowadza jest cudną opowieścią przed snem... tak też było i teraz. najpierw długo patrzyłam na dedykacje... ach!, gdyby On tylko wiedział... i czytałam... Szkoda, że zdjęcia są mało wyraźne i taka ta książka krótka - pomyślałam kiedy sie do niej...
żarówka ledowa przestała świecić na maszcie, ledwo co widzę moją strzałkę wskazującą kierunek wiatru, przy oberwaniu chmur w ogóle jej nie widze.Przeczytałam dziś we wspomnieniu Bronisława Zielińskiego o Erneście Hemingway’u:<<(…) Człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać.>> może ktoś z Was właśnie dziś potrzebował takie słowa przeczytać? bycie na morzu nieco blokuje nas od wiadomości, na przykład dziś dopiero dowiedziałam się, że rok temu zmarł Sir Edmunt Hillary, Nowozelandczyk, który w 1953 roku jako pierwszy, wszedł na Mount Everest, a w 2002 roku otworzył dla naszej załogi s/y Dreamland regaty Sydney - Hobart. To był dla nas bardzo szczęśliwy start! Sir Hillary, miedzy innymi, przeszedł oba bieguny, a po zakończeniu kariery sportowej założył fundację „Himalayan Trust”, która przyczyniła się do budowy szkół, szpitali i przychodni lekarskich w Nepalu. Szkoda, że...
30.07.2009
dziś w nocy coś się stało. Coś niedobrego.
nie bardzo wiem jak opisać strach, a może raczej świadomość jaką miałam, że głupio tak umrzeć, że to wręcz nie przystoi...
zatrułam się. było bardzo źle. Przyczyna częstych bólów brzucha jakich doświadczałam w Panamie chyba się wreszcie wyjaśniły. muszę być jakoś nadzwyczajnie uczulona na ananasa.
zjadłam bowiem połowę tego przepysznego owocka wczoraj wieczorem i od razu zaczął mnie boleć brzuch, tyle że ze sto razy mocniej niż kiedy pobolewał mnie uprzednio na kontynencie... gdy pomyślałam o środku przeciwbólowym było już za późno. metaliczny posmak w ustach, totalny zawrót głowy, uczucie gorąca i zimna na zmianę, zataczałam się po jachcie aż do utraty świadomości, ale chyba tylko na chwilę. Wiedziałam, że tak źle ze mną jeszcze nigdy nie było. bałam się, myślałam, że już nigdy nie zobaczę tych, których kocham. pomyślałam więc, żeby choć...
no cóż to jest za jazda tutaj!?
ciemno od chmur, szkwał nadchodzi za szkwałem, a każdy niesie ze sobą deszcz, albo jeszcze kręci wiatrem tak, że ciężko nadążyć za zmianą, a dodatkowo naokoło pełno statków...
„Tanaszka” jest bardzo dzielna....potrzebuje jedynie trochę miłości... prawy kabestan potrzebuje za to rozbiórki, pewnie któraś zapadka, albo sprężynka poszła bo się nie blokuje... a powinien; jedynie Barlow (firma, która kabestan wyprodukowała) juz kabestanów nie produkuje… jakoś od dziesięciu lat, ale może od innego producenta części zamienne będą pasować,ale na razie nie mam warunków by go rozłożyć, a ponad wszystko bardzo go potrzebuję. ciągle go używam, tyle że linę blokuję sobie na różne inne sposoby. jest to uciążliwe i trzeba bardzo uważać by sie łapka nie wciągnęła, a potem jak taki szkwał sprawi, że spotka nas niespodziewany zwrot to i „odmontować” taką blokadę też nie jest łatwo... ech,...
Dziś mijają dwa lata od kiedy jestem w "trasie"...
Dwa lata temu opuszczałam port Honolulu na Hawajach wyruszając w podróż moich marzeń... zdaje się, że dla ludzi, którzy są na oceanie, czas jakoś płynie inaczej...
Wiele razy pytana jestem o to, co jest w moim rejsie największym osiągnięciem – odpowiadam, że uważam, że jest nim fakt, iż przez osiem lat walczyłam o realizację mojego marzenia i nie poddałam się! A najtrudniejsze momenty rejsu? - to te spędzone w kambuzie... Najpiękniejsze obrazy zachowane w pamięci? - to pocztówki z oceanu, to chwile spędzone z podopiecznymi Fundacji „Mimo Wszystko”, i te z przyjaciółmi na brzegach nowych lądów...
Ostatnio ktoś mnie zapytał czy się zmieniłam? - Zapewne tak... ale wiecie co? jedno jest pewne - cieszę się, że mój rejs ciągle trwa!
właśnie odwiedziły mnie delfiny...
Dostaję od Was wiele listów, w których dzielicie się ze mną swoimi historiami o tym, jak mój rejs stał...
w nocy widziałam gwiazdy, stęskniłam się za nimi. i jeszcze malusieńki księżyc jak zachodził na czerwono nad horyzontem.
około czwartej nad ranem fok dziwnie zaczął trzepotać choć wiatr był jakby ten sam, w oddali słychać były odgłosy burzy i fala zaczęła być znowu z tych „byle jakich”, prąd, jacht zaczął dziwnie chodzić, niewiele było widać, nie wiedziałam czy COŚ się nie szykuje, w razie czego zarefowałam. lepiej iść wolniej, ale bezpieczniej. przestrogą jest dla mnie fakt, że Jasiek dopłynął na Galapagos ze wszystkimi żaglami podartymi, a ja dodatkowo nie mam załogi by wypatrywała szkwałów, gdy idę zmrużyć oko…
dodatkowo przecież coś jest nie tak z roller’em genui, nie chcę być złapana w szkwale i nie móc zrolować żagla, "byłam już tam" - nic przyjemnego...
dziś jakby mniej burzowo, na razie, odpukać w niemalowane.
wiatr w nos, choć nie zbyt silny, to po prostu niewygodnie, bo nie da się iść tam gdzie chcę.
w nocy przeżyłam atak owadów. owady - takie ćmy chyba, zrobiłam tym „paskudom” zdjęcia, to jak dopłynę na Galapagos to zobaczycie. były ogromne – jedna trzecia dłoni. przesadzam? No, może troszeczkę. ale było ich tak dużo, że bałam się czegokolwiek dotykać, bo siedziały wszędzie. no czułam się jak zaatakowana, opanowana przez najeźdźcę. moja przestrzeń, moja prywatność została mi zabrana! o zgrozo! pierwszy raz tak sie czułam w czasie tego rejsu, bezsilna… bo ani tego klapkiem nie walniesz - takie to duże, ani wypchnąć tego ręcznikiem ze środka się nie da… jak spróbowałam to zaczęły latać jak wściekłe, musiałam na chwilę schować się przed nimi w śpiworze!
nawet jedna ważka spała sobie przy gps’ie spała. owady sprawiały, że moje cykliczne wyjścia na...
zygzakiem, zygzaczkiem... nie da się inaczej, bo prądy się zmieniają, bo znowu fala dziwna, albo przedziwna, bo burze, bo brak wiatru, bo statki...
tak okropnej nocy jak ta wczorajsza to ja już nie pamiętam.
wypłynięcie z Panamy nie jest dla tych co boją się burz - czyli nie dla mnie :)
słuchajcie, przeszło to moje wszelkie, nawet najśmielsze oczekiwania i nie - oczekiwania łącznie...
tyle chmur z takimi błyskami, pioruny jakby się nie kończyły, jakby ktoś zrobił zdjęcie piorunowi i potem stop klatkę, niebo rozświetlało się co kilka sekund... staram się od tego jakoś uciec, choć nie bardzo jest dokąd, bo to wszystko było naokoło mnie. rankiem wiatr się zerwał i miałam regularną burzę z deszczem i zmiennymi wiatrami.
Benjamin Franklin wynalazł piorunochron, wiedzieliście o tym? Fajnie z jego strony, ja też nie wiedziałam.
nagradzałam się wielkim awokado i owocami - piękne owoce mają w Panamie, wcześniej nigdzie nie spotkałam...
23.07.2009
wypłynęłam z Panamy, cieszę się na myśl o żegludze, która przede mną, a jednocześnie żal zostawiać przyjaciół...no, muszę tu jeszcze kiedyś wrócić i skorzystać z zaproszenia Allana, który ma tutaj piękny dom (a także hotel na Kostaryce www.costaverde.com) bardzo Ci za zaproszenie dziękuję!
Pod palącym słońcem naoglądałam się statków, latających nisko nad wodą pelikanów, wielorybo -podobnych stworzeń wypuszczających fontanny i wyskakujących z wody oraz butelek plastikowych na wodzie...
dziwną mam falę i burze naokoło, piorunów nie brakuje.
Nieco później: na razie burze, niewygodne fale, wiatr w nos i prąd - przeciwny. chyba nie tak miało być, hahaha, zastanawiam się jedynie, jak to jest, że inni mówią, że tak fajnie im się płynęło na Galapagos, hmmm, szkoda, że nie mogę „ściągnąć” prognozy pogody. no bo właśnie nie mogę, bo mój komputer nie widzi urządzenia...
1430 ZULU
pozycja 01.09N, 83.14W
sobota, zulu: 0030
pozycja 02 19N 8156W