310 mil do Św. Heleny,
19 24 S, 001 35 W,
0800 zulu
niedziela, 22 marzec
obudził mnie hałas.
coś spadło.
wyleciałam na pokład.
mój fał dyndał radośnie zaczepiony o topenantę. tłumaczenie: oj, niedobrze!
wyłożyłam bom do want, wlazłam na maszt po salingi i nic.
trochę się zniesmaczyłam sytuacją, bo zawsze coś, „jak nie urok to przemarsz wojsk” – jak mawiają. zlazłam na dół. przemyśliwałam sprawę zakładając sprzęt do wspinaczki. ciekawe co by tu zrobić, żeby nie włazić na top masztu? opuściłam bom, poluzowałam topenentę i machałam nią by fał „obkręcił się” na niej jeszcze mocniej. potem ją opuściam ile mogłam... ledwo, ledwo co sięgałam, ale głupi to ma albo szczęście albo wzrost, co nie?
w jaki sposób szekla się odkręciła? Niestety, nie mam takiej z dziurką, żebym mogła ją zabezpieczyć drutem... i jakimś cudem musiała się odkręcić. teraz przywiązałam dodatkową linkę i jak, tfu tfu, szekla się odkręci to fał będzie nadal przymocowany do żagla. O!
p.s. wciągając żagiel na nowo, okazało się, że założyłam fał po złej stronie „lazy jack'ów”. postukałam sobie w głowę palcem, ściągnełam żagiel, przełożylam linkę i szeklę i żagiel poszedł w górę. dzień zaliczony, nie ma co, a nawet sie dobrze nie zaczął...