15.08.2009

Pan Schies był „ostatnią deską ratunku” żebym była w stanie wysyłać maile z morza. Dwa dni próbowałam dojść co było problemem: a to się coś nie chciało zainstalować, albo odinstalować; a to nie wychodziło skompresowanie, a to komputer nie widział urządzeń i tak w kółko, a ja na ląd - na internet - na jacht… posprawdzać nowe pomysły i znów na internet a potem na jacht...  Konsultacje z nieocenionym Jankiem, a także z kochanym Sergiuszem były długie i dla mnie zawiłe, a weź tu jeszcze dodatkowo pod uwagę różnicę stref czasowych - Hawaje, Londyn, Galapagos... Z Bożą jednak pomocą, w końcu się "wydało", że to ocean „zrobił swoje” wlewając nieco swojej wody do mego urządzenia i wiele styków wewnątrz pordzewiało. Specjalista, (jedyny tu zresztą) od elektroniki jachtowej - Pan Schies, mimo że jest człowiekiem bardzo zajętym, przyszedł dziś na „Tanaszkę”, spojrzał fachowym okiem, potem zabrał moje magiczne pudełko ze sobą i po godzinie mogłam je odebrać. To, co trzeba było polutował i poczyścił, ale ponoć miało: albo działać dobrze, albo już nigdy nie zadziałać. Jakoś nie spieszyło mi się wrócić na jacht by sprawdzić, bo bałam się, że do końca rejsu ani nie będę miała prognoz pogody, ani nie będę mogła pisać listów...

Kiedy później wracałam na jacht widziałam, że ten jakoś tak inaczej zachowuje się na wodzie. okazało się, - uwaga - że bojka się  urwała!- tak, ta, do której byłam przywiązana. Oczywiście, jakaż by  inna!? Wyobrażacie sobie, akurat mnie to się przytrafiło, właśnie mnie ze wszystkich innych zacumowanych tu statków.  akurat teraz przestała funkcjonować na tych kilka dni jak tu stoję; no dajcie ludzie spokój. Miałam jednak szczęście; po pierwsze: z tyłu miałam przymocowaną drugą bojkę, czyli nie podryfowałabym na brzeg, mogłam jedynie walnąć w inny jacht; po drugie: rano poznałam nowych sąsiadów z każdej strony po jednym. Carl i Ellio, widząc co się dzieje poprowadzili linę z „Tanaszy” do katamaranu z przodu. I gdy dotarłam na jacht przypłynęli pontonem; i  abym nie musiała rzucać swojej kotwicy, „po prostu” bojkę naprawili. Ellio nurkował, Carlos asystował. No nie znam słow, by wyrazić im swoją wdzięczność w takiej sytuacji...
(tak sobie myślę, ze rzeczy „się” po prostu dzieją, trzeba im jedynie pozwolić.- WU WEI!, Moi Drodzy).

Swoją droga, to mogłyby sobie te moje ciągłe "przygody" już nieco odpuścić, troszkę za dużo ich ostatnio miałam.

a urządzenie? działa! – super, co? ależ „fuksa” miałam. (fuksa w pechu raczej?).
ogólnie, straszliwie się cieszę i jestem bardzo wdzięczna za pomoc Panom: Schies, Jankowi i Sergiuszowi.

p.s. Pan Schies, znajac moją finansową sytuację pomógł mi pro bono. Toć moim podziękowaniom nie będzie końca!

19:00 nastała

miałam dziś pójść potańcować, tak dawno nie tańczyłam, a tu mają fajny malusi klub salsy, do tego dziś sobota... ale coś o 18:00 już oczy mi się kleiły. to chyba z tylu wrażeń i emocji, a może najnormalniej w świecie zmęczenie jeszcze z trasy ze mnie ciągle schodzi (zwykle zabiera mi parę dni, by wrócić do formy). zasypiam więc, słuchając ryków morskich lwów...
<< poprzedni post wróć do listy następny post >>