piątek, 14.08.2009
pobudkę miałam raniutko, przyszedł Ben, Autralijczyk, załogant katamaranu stojącego obok – „sąsiad” znaczy. Ben rzucił pracę, której nie lubił i postanowił przepłynąć Pacyfik. Wspominał, że spotkał w Panamie polski jacht z parą i psem na pokładzie, „idący” z/na Wyspę Wielkanocną; czyżby to był Tomek Lewandowski? - byliśmy w tym samym czasie w Panamie i się rozminęliśmy? Ojej….
Ben miał mnie wciągnąć na maszt, ale z grzeczności zaoferował, że może on wejdzie, z czego nie omieszkałam szybko skorzystaś zanim by się rozmyślił:) i… kolejne naprawy można było skreślić z listy; już niewiele zostało.
Koło jachtu poranny widok umilił mi duży wodny żółw, a teraz siedzę w pięknym hotelu. W górach. Zupełnie przypadkiem! - wczoraj rano, w wodnej taksówce, spotkałam Fernando.
Fernando jest menagerem Royal Palm Hotel (
www.royalpalmgalapagos.com ) i chyba zauważył, że byłam bardzo zmęczona i „zalatana” dlatego zaoferował mi „chwilę” w swoim hotelu. Ależ przygotowano dla mojej skromnej osoby przyjęcie! W recepcji mnie oczekiwano, przywitano koktajlem; gdy wypiłam sobie kawę, zaprowadzono mnie do pięknego pokoju z werandą, gdzie wisiał hamak, była drewniana podłoga i piękne, drewniane, stylowe meble, w łazience czekała na mnie wielka wanna (taka, że trzy osoby by się w niej zmieściły), no i to wielkie łóżko! - Kocham „Tanaszkę” i moją podłogową kojkę, ale w tej jednej chwili mój uśmiech jest tak ogromny… no, nie mogłam uwierzyć, że tak mi tu dobrze. Mam w pokoju także duże lusterko (cóż to za luksus dla mnie) i internet. Ach, jak mi cudownie!
Hotel jest fantastycznym miejscem do wypoczynku, obsługa jest tu niezmiernie miła i co ważne, pod każdym względem po prostu profesjonalna. Jest tu spokój, a cisze zakłóca jedynie śpiew ptaków. Tego mi było trzeba po trudach podróży.
Chyba nigdy w życiu nie spędziłam aż tyle czasu w wannie! ;) mało tego, byłam już w niej dwa razy! Przerwę zrobiłam jedynie na proszony obiad, zupka: kremowy szpinak i przepyszny rozpływający się dosłownie w ustach stek... dobrze mi, oj dobrze!
Dziękuję Ci Fernando!
Wiecie co mi się podoba tutaj na wyspie? takie lokalne restauracyjki: taki kiosk, a w środku wygląda dokładnie tak jak kuchnia w domu. A, i jeszcze wieczorami przy molo zawsze jest jeden pelikan. stoi sobie, nie rusza się. i jeszcze, że w samym centrum miasteczka są boiska do siatkówki, i ludzie schodzą się wieczorami by grać. (przypomniało mi się, jak raz płynąc z Cabo San Lucas do Los Angeles zatrzymaliśmy się, gdzie to było, gdzieś w Meksyku jeszcze, i stoczyliśmy bój w siatkę z lokalnymi stoczniowcami. po graniu na piaskowej plaży poświęcanie się na betonie wyszło nam nie dość, że na pozdzieranie kolana to i na porażkę :)