21 listopad raz jeszcze
nie będę Was zanudzać dziś żeglarskimi sprawami, co Wy na to? Odpocznę myślami od realności mojej... no i dość o tej pogodzie, że niby głupi to tak zawsze... ale jak by się tak przyjrzeć to to całe żeglowanie to strasznie dużo roboty, choć z drugiej strony z każdym dniem przekonuję się, że tak naprawdę "każdy" z Was może sobie samotnie opłynąć świat. Oczywiście, przydaje się troszkę szczęścia i im więcej doświadczenia człek posiada tym mniejsze szanse na popełnienie błędu (co na morzu, wiadomo, jest niefortunnością straszną) - ale nie o żeglowaniu miało być...
no więc...
ptak (znowu ptak). biały. duży. minęłam go o jakieś 10 metrów. fale jak domy, a ten sobie siedzi. ot tak. po prostu. sobie siedzi i dynda z nóżkami w wodzie pełnej żarłaczy błękitnych - odważny gostek albo rozumek postradal... (ja o tych rekinach tak często, bo to moja największa fobia życiowa - choć mam ich wiele).
ścierając kurze koło głośnika dotknęłam kabelka i nagle głośnik zaczął grać - chcecie mi powiedzieć, że do tej pory cały czas słuchałam w mono? słonik nadepnął mi na uszy i to oba na raz chyba, czy co...
a, i mam nowy nabytek. nabytek jest w kształcie okrągłym i nazywa się ładnie "plama na mojej sofie". nie dość, że zaistniała w centralnym miejscu, to jeszcze jest wcale nie mała... no bo zrobiłam sobie zupkę chińską i jakoś tak się wylało i jak zbierałam kluseczki to kolejna porcja poleciała... nie mam siły na siebie...
a mówiłam Wam już że "gaz" się skończył i urwał się „zaczepnik” do trzymania garnków, znowu? standard. zdaje się te dwie dolegliwości „robią mi się” przed każdym wejściem do portu. niewiele mnie więc już to wzruszyło. jestem zresztą tak zmęczona, że mało co mnie już rusza.