18 listopad
dzisiaj miałam jeden z piękniejszy wschodów słońca... wiatr siadł zupełnie - (a no bo ja oczywiście mam wiatr w mordę albo wcale :)
wieloryb pływał koło jachtu długo, ocean oddychał - falował bardzo leciutko... jest południe a ja ciągle jestem pod wrażeniem tego poranka!!!
wyprzedził mnie jacht (oni sa dużo więksi i mają paliwko :)). Pogadalimy, umówili na piwo w Durbanie.
z tej radości chyba pierwszy raz postanowiłam bardzo uprzejmie- jednakowoż stanowczo - przypomnieć „tankerowi”, że to ja mam tutaj pierwszeństwo, i że nie, nie zmienię kursu bo nie mam paliwa (oszczędzam na wejście do portu) i mam bardzo mało wiatru i to On, czywiście jeśli nie sprawi mu to problemu :) zmieni kurs i przejdzie za moją rufą... aż się sama do siebie uśmiechnęłam po tej rozmowie. ależ mi się na „tupeciarstwo” zebrało.
na radio dalekiego zasięgu rano, o umówionej godzinie zgłaszają się jachty które „idą” w tę samą stronę co ja. podajemy swoją pozycję i mówiły jakie mamy warunki. (okazuje się, że 3 serferów, których poznałam w Papua „siedzi mi na rufie” :) wieczorem natomiast spotykamy się w Roy'em, który stara się nas prowadzić z pogodą...
wiecie co, po tym froncie to jak zobaczyłam niebo bez tych paskudnych czarnych chmur i mogłam spojrzeć na gwiazdy, to się na nie gapiłam jakbym je pierwszy raz widziała... moje gwiazdeczki kochane!