w nocy widziałam gwiazdy, stęskniłam się za nimi. i jeszcze malusieńki księżyc jak zachodził na czerwono nad horyzontem.
około czwartej nad ranem fok dziwnie zaczął trzepotać choć wiatr był jakby ten sam, w oddali słychać były odgłosy burzy i fala zaczęła być znowu z tych „byle jakich”, prąd, jacht zaczął dziwnie chodzić, niewiele było widać, nie wiedziałam czy COŚ się nie szykuje, w razie czego zarefowałam. lepiej iść wolniej, ale bezpieczniej. przestrogą jest dla mnie fakt, że Jasiek dopłynął na Galapagos ze wszystkimi żaglami podartymi, a ja dodatkowo nie mam załogi by wypatrywała szkwałów, gdy idę zmrużyć oko…
dodatkowo przecież coś jest nie tak z roller’em genui, nie chcę być złapana w szkwale i nie móc zrolować żagla, "byłam już tam" - nic przyjemnego...