naprawdę tu fajnie, tak inaczej niż na oceanie, bo bardzo zielono, dużo gór, dużo też pada, ale jak słońce świeci to też nieźle pali (usta sobie tak spaliłam, że leczę je już trzeci tydzień). Co raz więcej zawiązuję przyjaźni, mieszkańcy wyspy zapraszają mnie na polowanie, albo na obiad; wszyscy są tu wytatuowani, wzory z Polinezji Francuskiej są bardzo charakterystyczne... a może sobie także zrobić tatuaż?
jedyną rzeczą, która sprawia, że nie jest to moje ulubione miejsce na ziemi są wulkaniczne piaski, które sprawiają, że plaże są ciemne i woda ma czarny kolor… no i nie widać przez to rekinów, które zdają się być wszędzie. Dobrze. że spotkałam kogoś chętnego do wyczyszczenia dna „Tanaszki”, inaczej popłynęłabym dalej z wodorostami; no tak duże są te rekiny, że nie ma mowy bym się pluskała w wodzie dłużej niż kilka minut, o nie! Aaa, i jeszcze występują tu takie małe muszki "no no" - tak się tu je nazywa, bo ich nie widać a tną lepiej niż komary: wygryzają mięsko i ciężko to potem zaleczyć, poczekajcie chwilkę, muszę się podrapać…
na „Tanaszce” ciągle coś się dzieje, a to alternator siadł, a to kabestan, a to przełącznik do pompy zęzowej i teraz nawet sama pompa wodna…. i bądź tu człowieku mądry i zaradny;
przez jakiś czas także „Tanaszka” miała gościa; mieszkała ze mną Kolumbijka imieniem Olga, to nic, że utopiła moją fantastyczną toaletę (czyt. jedyne wiaderko) pomaganie innym jest chyba moim ulubionym zajęciem :)