Fuj! Właśnie w kiści bananów przytargałam sobie na jacht pięć szczypawek. p-i-ę-ć! fuj, fuj, fuj. I jeszcze raz fuj. Ci co mnie dobrze znają wiedzą, że ich morderstwo klapkiem okraszone było wielkimi okrzykami, gdy te próbowały uciekać wdrapując się na mój szlauch. Oczywiście dobry zwyczaj mówi: "wywieś bananki za burtą w słonej wodzie na czas jakiś albo przynajmniej je wymyj", ale ja oczywiście zadowolona od razu uwiesiłam je w kokpicie. I jem sobie jem i nagle widzę te ogromne, okropne, na pewno włochate i niebezpieczne dla bytu ludzkości szczypawki. Najpierw pierwsza, potem druga...mój Boże. A najgorsze w tym okropnym wydarzeniu było to, że cała kiść zawisła na moim ulubionym sznurku, którego więc nie mogłam odciąć. Musiałam grzebać rękoma po tych bananach, żeby je zdjąć, minuty zdawały się godzinami. No fuj Wam mówię.
już mi się chyba odechciało tych bananów.