29 - 05 - 2009
Wczoraj zabrał mnie na kolację Elvis, (brat J.J.'a) do zupełnie lokalnego baru pod chmurką. Swojsko, tanio, a że kurczaczek był moim pierwszym posiłkiem tego dnia (od rana byłam tak strasznie zabiegana, że nie miałam okazji się posilić) to wciągnęłam go zanim doniosłam do stolika :) Potem szybko zasnęłam na „Tanaszce” i obudził mnie rano Clyde (nasz przewodnik z lasu deszczowego). Przyszedł się pożegnać i przyniósł mi pięknie i apetycznie pachnącego ananasa, na podróż.
Razem pożyczyliśmy od „miejscowej” pani samochód, przenieśliśmy łańcuch z jachtu do samochodu - sama bym nie dała rady, zapakowaliśmy kanistry na paliwo i pojechaliśmy odebrać przesyłkę, czyli mój nowy aparat fotograficzny (pewnie z rok mi zajmie zanim nauczę się go obsługiwać:). Jest bardzo fajny i do tego czerwony:) Po drodze zatrzymaliśmy się w piekarni, chlebek z maniokiem Manihot esculenta Crantz (http://pl.wikipedia.org/wiki/Maniok_jadalny) nawet ze solonym śledziem można było tam kupić!!! Mniam, pychotka.

potem załatwiałam wiele spraw. Byłam między innymi pożegnać się z managerem Mariny „IGY” i starałam się „zdobyć” mapę papierową trasy do Panamy, no słuchajcie po prostu nie ma. Objeździłam przystań krążąc od jachtu do jachtu, pytając wszędzie bo w sklepie „zwyczajnie” zabrakło i... nic. Niesamowite, że teraz ludzie żeglują już prowadząc nawigację jedynie na komputerach. A co, jeśli zabraknie na przykład prądu???(Ciekawe, co myślałby na ten temat Kolumb?).
 
przeczytałam też dziś gdzieś takie zdanie:
<<chocolate, coffee and man...some things are just better rich>> :)
 
<< poprzedni post wróć do listy następny post >>