11.08.2009 

Galapagos. Galapagos!
 jestem, na bojce, ale być może będę musiała się z niej przenieść na kotwicę - nie bardzo jestem „chętna” temu pomysłowi  jako że zawsze będę się martwić o mój słaby łańcuch, nawet jeśli zamontuję dodatkowo linę...

zresztą, złapanie tej bojki to był taki wyczyn, że wolałabym tego nie powtarzać -jest bardzo dużym walcem i po środku ma szeklę, musiałam podpłynąć do statku niedaleko, namówić jego załogę by swoim pontonem mi pomogli, chłopaki choć chętne do pomocy nie tylko nie mówili po angielsku, a mój hiszpański jakby nieźle kuleje, ale dodatkowo nie bardzo wiedzieli jak ten ponton obsłużyć :), do tego przyszedł mocny deszcz, no szkoda, że tego nie nagrałam  - byście się z nas uśmiali.
Potem przyjechał pan z kapitanatu i pan doctor, zbadano mi płucka i język, zakwalifikowano mnie jako zdrową i „zdolną” do zostania na wyspie, ale przy tej okazji „wydało się”, że właściwie pozwolenia z kapitanatu na przycumowanie do bojki nie było - a było, jak budy-dydy.  no obłęd dosłownie.
Pan z kapitanatu, sierżant Romero jednak przejął się bardzo moją historią, a w konsekwencji i moją osobą. Udostępnił prysznic u znajomego w hotelu kapitańskim, potem zabrał do Jonnego Romero. (zbieżność nazwisk zupełnie przypadkowa).Jonny to mój znajomy, którego miałam przyjemność poznać kiedy byłam tu ostatnim razem. Ma swoje biuro, jest Agentem. www.naugala.com
 

Agent jest niezbędny by rozmawiał w waszym imieniu z władzami. nie da sie inaczej, ale że ostatnio jak tu byłam mój jacht był Jonny’ego pierwszym klientem, (gdy ten dopiero zaczynał swój business) Jonny tym razem zrobi to pro bono. Bardzo jestem mu wdzięczna, jako że po historii ze skradzioną kartą visa w Panamie, moje dostępne środki są bardzo ograniczone. Razem z Panem z kapitanatu uzgodnili jak mogą mi pomóc. Przede wszystkim trzeba uregulować mój wydłużony pobyt; w normalnych przypadkach można tu zostać 24 godziny. Ja potrzebuję odpocząć!!!, naprawić wiele rzeczy na jachcie, uzupełnić paliwo, itd. Może uda się uzyskać zgodę na pobyt nawet do kilku dni. zobaczymy.
Mam wrażenie, że wiele się zmieniło od mojej ostatniej wizyty na Santa Cruz. Jest o wiele więcej turystów, sklepików, barów, no i zdecydowanie odczuwam brak legwanów, które zwykły się wylegiwać na każdym kroku, pamiętam, że o jednego się nawet kiedyś potknęłam, było ich aż tak dużo, na chodnikach, wszędzie, a teraz nie widzę ani jednego. Tak samo z zatoczką Academi, w której stoi „Tanasza Polska Ustka”. Pamiętam także dużo pelikanów, niebieskonogich ptaków „booby”, mantr, ogromnych żółwi, a teraz -  jeszcze żadnego z tych stworzeń nie widziałam...
trafiło się, że w dzień mojego wpłynięcia było święto, takie festyny z cukrową watą i dziećmi puszczającymi mydlane bańki, muzyka na ulicach...  snułam się wśród ludzi jak pijana, ze zmęczenia; dorobiłam się poparzonego języka, bo kupiłam od przekupki na ulicy taką lokalną specjalność - kukurydziany pączek z serem w środku i taka byłam głodna, że nie poczekałam, aż wystygnie i potem zdarzyło mi się zgubić wśród krętych uliczek, co zresztą było urocze.  zajrzałam też na Internet, by odczytać wiele miłych wiadomości od Was i następnie, by nie tracić czasu, zabrałam się za naprawę mojego morskiego sail - maila, co bym znów mogła wysyłać Wam blogi z morza systematycznie. z pomocą przyszedł mi Chiollo Basan. Chillo jest w tutejszym w parku przewodnikiem i zna wszystkich, naprawdę chyba wszystkich!, zaraz zaaranżował ekipę elektroników  do pomocy, ale na razie nie udało mi się nic zdziałać oprócz zachorowania na nowy rodzaj depresji – komputerowej, a wszystko to grzebiąc w systemach, będąc połączona via skype z Jankiem, cdn.
<< poprzedni post wróć do listy następny post >>