Życiorys

Natasza Caban urodziła się 12-go kwietnia 1977 roku w Słupsku. Od urodzenia mieszka w Ustce. Świadectwo maturalne uzyskała kończąc I Społeczne Liceum Ogólnokształcące w Słupsku. Na studia nie znalazła jeszcze czasu, gdyż zajęta była podróżowaniem po świecie i zbieraniem żeglarskiego doświadczenia.
A wszystko zaczęło się jakby przypadkiem - jakiś obóz żeglarski, jakieś rejsy, jakieś kursy i to jej wiecznie towarzyszące, zupełnie niewytłumaczalne poczucie, że trzeba jej za horyzont...

Pierwszy raz próbowała zaciągnąć się na żaglowiec mając 17 lat. Autostopem, zimą pojechała do Niemiec, ale tylko po to, by po raz pierwszy pożałować, że urodziła się o jakieś 200 lat za późno - kiedy to na morzach królowały herbaciane klipry - i na dodatek Bóg stworzył ja „tylko” kobietą, a kobiet w załodze nie chciano.

Mieszkając w Paryżu i uczęszczając do szkoły języka francuskiego postanowiła, że kiedyś będzie na tyle dobrą żeglarką, że będą jej za to płacili. I długo nie musiała czekać. Pierwszą pracę jako załoga dostała mając lat 19-ście, na słynnej regatowej łódce Kia Loa IV (Maxi 80). Później poszło jak z płatka: przyszły kolejne jachty, ich dostawy, regaty i pływanie w rożnych rejonach świata. Mil przybywało. Zdarzało się, że wylot na jedne regaty przedłużył się nieco o kolejne, i o kolejne i powrót do kraju zajął jej ponad dwa lata. To nauczyło ją, że nie należy patrzeć na rzeczy jako na dobre albo złe, ale na takie jakimi są, i że jest jeden sposób na to by żeglować - po prostu to robić!

Raz, podczas pobytu w domu, zobaczyła w telewizji relację z akcji ratowniczej przeprowadzanej w regatach Sydnej–Hobart. Wskazała na ekran palcem i powiedziała: ”tam właśnie powinnam być”. I za rok tam była.

Wylądowała na Antypodach bez powrotnego biletu i z dwunastoma dolarami w kieszeni. Nazajutrz miała pracę w klubie żeglarskim, a już kolejnego dnia popłynęła w krótki rejs. Uważa, że wszystko to było możliwe dzięki jej wierze w szanse, jaką daje świat odważnym, chęci nauki od najlepszych i największej inwestycji - nauce języka obcego.

Zawsze było jej mało. W przerwach między przemierzaniem wód znalazła czas na naukę w zawodzie takielarza i związaną z tym pracę. Znalazła również czas na zdobycie prawa jazdy na ciężarówkę i motocykl, paralotnię, konie, gitarę, nurkowanie i windsurfing, siatkówkę, snowboard i tenis...

Twierdzi, że najniezwyklejszą rzeczą z jaką się w życiu spotkała, jest siła marzeń (i podobno smakujący, zrobiony przez nią posiłek).

Jej ulubionym miejscem (oprócz Oceanu) jest Wyspa Wielkanocna, gdzie jest więcej koni aniżeli ludzi. Można tam usiąść przy porośniętym winogronami kraterze i godzinami oglądać, jak dzikie stada przybiegają do wodopoju. Są takie silne, piękne i wolne...